Nie martw się, kochanie to piękny, ale pusty film. Recenzja
Premierę tego thrillera poprzedzał niesamowity medialny szum, który z radością podchwytywały portale plotkarskie. Czy o samym filmie można mówić z podobną ekscytacją?
Nie martw się, kochanie natychmiast przykuwa uwagę świetną obsadą — Florence Pugh, Chris Pine, Olivia Wilde (która odpowiada również za reżyserię filmu), a także… Harry Styles. Jako osoba wychowana już nie na Backstreet Boys czy N Sync, a na One Direction, w którym karierę rozpoczynał Harry, naturalnie od razu zainteresowałam się tym, że dostał główną rolę w dość dużej produkcji. Styles jest świetnym artystą, muzykiem, wokalistą, ale do tej pory nieszczególnie wykazał się grą aktorską. Skąd główna rola? Czy jej podołał? Nie tylko to zaprzątało moje myśli w drodze do kina. Wciąż zastanawiało mnie jedno: „O co tyle szumu, tyle plotek i domysłów?”. Skoro tyle się o tym filmie mówiło, spodziewałam się, że będzie on porażająco dobry.
Promocja oparta na plotkach
Przed obejrzeniem filmu o Nie martw się, kochanie nie wiemy za wiele. Z zapowiedzi wynika, że to faktycznie thriller; historia osadzona jest w idyllicznej rzeczywistości i okazuje się mieć drugie dno, na co wskazują pojawiające się co chwilę niepokojące ujęcia. Krótki zlepek scen wygląda interesująco, jednak nie mówi nam za wiele na temat tego, czy Olivią Wilde, która z dumą mówi o wyreżyserowanej przez siebie produkcji, kierowały tu jakieś głębsze idee. Czy mamy do czynienia z filmem, który niesie za sobą jakiś przekaz, czy raczej z czysto rozrywkową historią? Ciężko to stwierdzić.
Znacznie więcej dowiadujemy się z wypowiedzi reżyserki i aktorów grających w filmie, a także z plotkarskich serwisów. Olivia Wilde (i nie tylko ona) dużo o produkcji mówi, Internet to podchwytuje, a w efekcie o Nie martw się, kochanie głośno jest na tygodnie przed premierą. Okazuje się, że główną rolę męską miał pierwotnie grać Shia LaBeouf. Reżyserka twierdzi, że zmiana aktora nastąpiła w trosce o dobro innych osób na planie (z aktorem wiążą się liczne kontrowersje). LaBeouf za to pokazuje dowody na to, że rozstali się w zgodzie, a w dodatku, z jego własnej inicjatywy. Wiadomości wyraźnie pokazują, że Wilde prosiła go o powrót, ale ona sama uparcie zaprzecza.
Duże zainteresowanie mediów wzbudził też fakt, że koniec końców filmowym partnerem Florence Pugh został Harry Styles — szalenie popularny wokalista bez większego dorobku aktorskiego. Mówi się, że Styles dostał tę rolę wyłącznie z uwagi na swoją prywatną, romantyczną relację z Olivią Wilde. Jakby kontrowersji było mało, Florence Pugh zrezygnowała z udziału w jakichkolwiek wydarzeniach medialnych związanych z Nie martw się, kochanie, pomimo że gra w filmie główną rolę. Najprawdopodobniej ma to związek z jej wcześniejszą dość ostrą wymianą zdań z Olivią Wilde. Pugh wyraziła niezadowolenie, że zwiastun filmu skupia się niemal wyłącznie na scenach seksu i zaznaczyła, że w jej odbiorze spłyca to wydźwięk obrazu. Wilde wygłosiła za to monolog, że sceny te są istotne, bo eksplorują zagadnienie kobiecej przyjemności, często pomijane we współczesnym kinie. Po obejrzeniu filmu nie jestem w stanie doszukać się w tych słowach choć grama sensu, bo kobieca przyjemność właściwie w nim nie istniała.
To wszystko to tylko wierzchołek góry lodowej tego, co mówi się o Nie martw się, kochanie, domniemanych konfliktach na planie, zachowaniu obsady po premierze i wszystkim innym, co z samą treścią filmu nie ma absolutnie nic wspólnego. Ciekawa strategia marketingowa, prawda?
Uczta dla oczu
To, czym wita nas do bólu idealna rzeczywistość przedstawiona w filmie, jest przepiękna scenografia. Świat, w którym dzieje się akcja, jest wręcz nienaturalnie wspaniały. Wzbudza to podejrzenia Alice (Florence Pugh). Zaczyna ona zgłębiać tajemnicę odizolowanego miasta, gdzie mieszka wraz ze swoim mężem, Jackiem (Harry Styles). Film stylistyką przywodzi na myśl lata 50. i stereotypowy obraz „amerykańskiego snu”. Są tu małe domki na obrzeżach miasta, ciężko pracujący mężowie w doskonale skrojonych garniturach i ich piękne żony, które całymi dniami sprzątają, przygotowują wymyślne posiłki i plotkują z koleżankami. Buty wiecznie na obcasach, wymyślne sukienki zawsze za kolano, cukierkowe kolory, popołudnia nad basenem i kolacje u znajomych… A do tego wszyscy żyją w idealnych wręcz związkach, pełnych miłości i pożądania, często z gromadką dzieci biegającą gdzieś dookoła.
Wiele estetycznych kadrów utrzymanych w tym klimacie można śmiało określić artystycznymi. Mamy mnóstwo zbliżeń, symetrii i szybkich skoków kamery w strategicznych momentach. Sposób kręcenia zmienia się też zgodnie z rozwojem akcji — im bardziej Alice goni za prawdą, im więcej aspektów tego pięknego świata podaje w wątpliwość, tym bardziej niepokojące obrazy widzimy na ekranie. Często kolorowe ujęcia przeplatane są niepokojącymi, tajemniczymi kadrami w czerni i bieli. Otoczenie staje się jakby mniej cukierkowe – zaczynamy dostrzegać elementy świata osadzone na niemal pustych kadrach, zawsze w momentach, gdy główna bohaterka wyraźnie czuje się zagubiona czy osamotniona. Ciekawie wykorzystane są też sceny, które rozgrywają się w półmroku, bo tak samo wizualnie, jak i pod względem treści, kontrastują z jasnymi ujęciami całego miasta.
Nie zdziwię się, jeśli filmowi uda się zgarnąć parę nagród za zdjęcia, bo te faktycznie są świetne, ale… niestety w tych czasach nie wystarczą one do tego, by film osiągnął sukces. Nie martw się, kochanie zachwyca wyglądem, a ten zostaje w pamięci na dzień, tydzień czy nawet miesiąc po obejrzeniu, jednak nie jestem pewna, czy same walory estetyczne wystarczą, by o filmie ktokolwiek pamiętał za parę lat.
Ciekawy przekaz w nieciekawej formie
Florence Pugh jest na ekranie zjawiskowa i po seansie pamięta się przede wszystkim ją, jej rolę, jej solowe sceny. Może to jest jednym z powodów, dla których Styles na ekranie wypada aż tak blado? Przez znaczną część swojego czasu ekranowego pokazany jest z Pugh przy boku, a to podkreśla jedynie różnicę w jakości ich gry. Postać Stylesa ma być szarmancka, opanowana i delikatnie sugerować, że za tą idealną maską kryje się ktoś, komu nie są obce pojęcia ułudy i manipulacji. Zamiast tego ekranowy Jack przez większość czasu sprawia, że widz ma ochotę uśmiechnąć do niego z politowaniem i zmierzwić mu włosy. Patrząc na treść filmu, ciężko uwierzyć, że jest to celowy zabieg.
Tak jak między grą Pugh i Stylesa jest wyraźny kontrast, tak bez trudu można zauważyć, że fabuła filmu wypada nie najlepiej w zestawieniu z pięknymi kadrami. Przy dosłownej interpretacji wydarzeń na ekranie możemy odnieść wrażenie, że podobną historię widzieliśmy już dziesiątki razy — i najpewniej nie będzie to mylne wrażenie, jeśli widzieliśmy choć kilka filmów podobnych gatunkowo. Wydarzenia są przewidywalne, od połowy seansu można domyślić się, co będzie dalej, a sama historia jest jak zaczerpnięta z pierwszej lepszej książki science fiction. W dodatku wydaje się dłużyć w nieskończoność. Film stale usiłuje budować napięcie i utrzymywać atmosferę niepokoju, jednak napięcie rozciągnięte do granic możliwości nie robi już na odbiorcy większego wrażenia. Zamiast oczekiwać na dalsze wydarzenia, stajemy się zwyczajnie znużeni – ziewamy, sprawdzamy godzinę, chcemy dowiedzieć się, ile jeszcze zostało do końca filmu. Nie martw się, kochanie nie straciłoby, a zyskało, gdyby skrócić je o połowę – zostawić początek, kilka scen ze środka, a także zakończenie. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w takiej formie byłoby idealnym odcinkiem do serialu Black Mirror i na pewno zostałoby odebrane dużo pozytywniej.
A pomysł był tak dobry
Nie martw się, kochanie nie zapada w pamięć, nuży i niczym nie zaskakuje. Fabuła jest sztampowa, przewidywalna i nie brak jej niedociągnięć. Bardzo ciężko mi to pisać, bo naprawdę chciałabym powiedzieć o tym filmie wiele dobrego — zamysł był znakomity, ale niestety na zamyśle się skończyło. Olivia Wilde w tym obrazie wyrwanym z idealistycznych wizji amerykańskiego snu zwraca uwagę na zjawisko stale rosnących, radykalnych męskich środowisk, które najbardziej aktywne są w Internecie. Mowa tu o osobach, które nie wychodzą z domów, nie odnajdują się w życiu, a w wirtualnym świecie wypisują, że każda kobieta jest niewiele warta, a do tego zbyt wyzwolona, bo nie spędza całych dni w kuchni. Często przyczyną wpadania w takie internetowe kręgi jest odrzucenie przez obiekty zainteresowań. W ekstremalnych przypadkach zdarza się, że jeden z „samców alfa” postanawia pokazać reszcie męskiego świata, jak osiągnąć sukces w życiu osobistym. Mamy wtedy do czynienia z domorosłym coachem bądź trenerem uwodzenia i gromadką podążających za nim, zagubionych owieczek.
W Nie martw się, kochanie chyba po raz pierwszy zobaczyłam, że ktoś pokusił się o skomentowanie tego zjawiska na wielkim ekranie. Właśnie z tego względu, że to ciekawy temat z ogromnym potencjałem, który podejmuje się stosunkowo rzadko, z całego serca chciałabym móc obsypać ten film komplementami. Niestety poruszenie wspomnianej tematyki to chyba jedyna nowatorska rzecz, którą robi Nie martw się, kochanie, dobitnie tym pokazując, że nie wystarczy podjąć dyskusji o ciekawym problemie, ale trzeba też zrobić to umiejętnie. Bo przecież ciekawy temat przestaje ciekawić, gdy akcja ciągnie się w nieskończoność. Kiedyś, oglądając jakieś talent show, usłyszałam słowa jednego z jurorów, a spodobały mi się tak bardzo, że sama ich chętnie do dziś używam: „Odważna próba gatunku”. Tak właśnie określiłabym Nie martw się, kochanie. I liczę na to, że ta produkcja – jako „odważna próba gatunku” – pozwoli podobnym filmom, które będą się uczyć na jej błędach, rozwinąć skrzydła.
OD AUTORKI
Wydaje mi się, że choć stanowczo stwierdziłam, że film nie zapada w pamięć, to mi osobiście jednak zapadł — jako podręcznikowy przykład niewykorzystanego potencjału, a także tego, jaki niesmak wywołała we mnie promocja filmu nagłówkami o prywatnych konfliktach między aktorami. Pomimo tego życzę tej produkcji jak najlepiej, chociażby dlatego, że choć bardzo nieudolnie, to faktycznie próbowała powiedzieć społeczeństwu coś ważnego.
Bardzo często wypowiadam się o grach (i bywa, że też o filmach) tutaj. Jednocześnie zapraszam do dyskusji, jeśli już widzieliście film – jestem ciekawa, na ile zgadzacie się z mało pochlebnymi recenzjami, których ten film dostaje sporo.
Czytaj więcej:Christopher Nolan przetestuje pęcherze widzów; nowy film będzie dłuższy niż Interstellar
POWIĄZANE TEMATY: recenzje filmów i seriali dramaty (filmy/seriale) thriller (filmy i seriale) nasze opinie publicystyka filmowa Florence Pugh Nie martw się, kochanie
Aleksandra Wolna
Dla GRYOnline.pl pisze od marca 2022 roku, zajmując się publicystyką zarówno o grach, jak i o filmach. Na co dzień zajmuje się tworzeniem gier od strony fabularnej, więc branżę zna od podszewki. Gra od małego; najczęściej wybiera JRPG-i czy gry niezależne, choć ma też ogromną słabość do platformówek 3D. Najlepiej odnajduje się w słowie pisanym, więc połączenie tworzenia tekstów z pasją do gier uważa za naturalną kolej rzeczy. Prywatnie kolekcjonuje Tamagotchi i zajmuje się swoją niewielką, kocią rodziną. Ulubionymi grami, zdjęciami kotów i innymi różnościami chętnie dzieli się na Instagramie.
Najlepsze horrory i czarne komedie na Halloween na Netflixie w 2024 roku
Czy powstanie 2. sezon serialu Dżentelmeni Netflixa? Podjęto decyzję
Gdzie kręcono It Ends With Us? Filmowe lokacje hitu z Blake Lively
2. sezon Squid Game z datą premiery na Netflixie
Squid Game - czy będzie 3. sezon? Netflix podjął decyzję, na ilu seriach zakończy swój hit