Pierwsza część “Sonica” okazała się zaskakującym kasowym hitem, choć filmem był takim sobie. Porządna, lecz bardzo schematyczna produkcja familijna z niezapomnianym jeżem, co szybki i wściekły jest. Bardziej niż Vin Diesel i jego ferajna oraz równie szalonym doktorem Robotnikiem, którego trzeba powstrzymać. Co mu się udaje. Ale jak wiadomo – zło jak bumerang musi wracać. Tak jak sequel.
Co robi nasz Jeżu? Nadal trzyma się z rodziną Wachowskich (nie, nie tych od Matrixa), którzy traktują go jak syna. Młody chce używać swoich mocy, by być superherosem i walczyć ze złem, co trochę mu nie wychodzi. Stara się jednak, choć ego potrafi mu uderzyć. Jego “rodzice” wyruszają na wesele kumpeli w Hawaje, więc Sonic imprezuje na maksa. Ale wtedy powraca z Planety Grzybów dr Robotnik. Teraz ma łysą pałę i zarąbiste wąsy, godne szlachty. Problem w tym, iż naszemu złolowi towarzyszy czerwony, przekokszony Knuckles. Chce dorwać naszego Jeża oraz znaleźć pewien potężny artefakt. Sonic na szczęście nie jest sam i pomaga mu lisek zwany Tails.
Więc w zasadzie “dwójka” bardziej przypomina grę komputerową z gatunku action/adventure w stylu… Indiany Jonesa. Przed wyruszeniem w drogę drużynę, wyrusz do punktu A, znajdź artefakt Mocy (nazwa przypadkowa), dotrzyj do punktu B, pokonaj bossa, game over. I w sumie taka konstrukcja jest użyta, ale jednocześnie nowy Sonic adresowany jest do młodego widza. Fabuła jest przewidywalna niczym kolejność dni tygodnia, postacie ludzkie (poza Robitnikiem) robią za tło, akcja miejscami pędzi na złamanie karku, jest sporo humoru. Nudę wyrzucono za okno i nie ma czasu na myślenie. Wrażenie robi porządna scenografia, w tle gra fajna muzyka, ale też jest kilka świetnych żartów (poza odniesieniami Sonica do popkultury) jak taneczny pojedynek w syberyjskim domku. Czy każde wejście Robotnika, gdzie Jim Carrey szaleje ze swoją ekspresją jak za swoich najlepszych czasów. Potrzebowałem takiej ułańskiej szarży z dodatkiem sucharków i to właśnie dostałem.
Z kolei nasze trio komputerowych postaci wypada bardzo porządnie: Sonic (głos Bena Schwartza) to nadal uroczy łobuz, który ma dobre serducho i nie odpuszcza. Wspierająca go Tails (Colleen O’Shaughnessey) korzysta z gadżetów, pierwszy raz działając w terenie, z kolei Knuckles (Idris Elba) to szorstki osiłek, brzmiący jakby z innej epoki oraz skupiony na zemście. Bardzo ostry i trudny zawodnik do pokonania. Czy aby jednak przeciwnik? Reszta aktorów (poza Carreyem) robi tu za tło i po prostu jest, ale mogłoby ich nie być. Dla mnie żadna różnica.
Drugi “Sonic” jest zbliżony poziomem do części pierwszej, ale jest dla mnie odrobinkę lepszy. W sensie, że dał mi więcej frajdy, więcej energii oraz więcej zabawy. Kino idealnie skrojone dla dzieci, a dorośli też coś dla siebie znajdą.
6/10
Radosław Ostrowski