Barbie i słowo na „f”

Czy pierwszy pełnometrażowy film o Barbie jest popfeministyczny? Jeszcze jak.
Fot. Mattel Films

Barbie to najlepszy dowód na to, że mainstreamowe kino może umiejętnie czerpać ze zdobyczy feminizmu, estetyki kampu i idei queerowości, bawić się konwencjami, komunikować coś oczywistego w nieoczywisty sposób. I że krytyczne myślenie – bez względu na wiek, tożsamość, kolor skóry czy pochodzenie – może sprawiać wielką frajdę.

Ta historia zaczyna się w Niemczech, w 1952 roku. To wówczas tabloid „Bild” publikuje pierwszy komiks – autorstwa Reinharda Beuthiena – którego główną bohaterką jest Lilli: długonoga, blondwłosa, ekskluzywna pracownica seksualna. Wzorowana na tej rozerotyzowanej i rozwiązłej postaci lalka – pierwotnie przeznaczona przede wszystkim dla mężczyzn – trafia na półki włoskich, angielskich i szwajcarskich sklepów.

Ruth Handler, prezeska firmy Mattel, przy okazji rodzinnych wakacji w Szwajcarii kupuje jedną z nich swojej córce, Barbarze. Wkrótce potem, na targach zabawek w Nowym Jorku, oficjalnie przedstawia światu Barbie. Choć twórcy niemieckiego oryginału – czy raczej: niemieckiej oryginałki – wytaczają amerykańskiemu gigantowi proces, ostatecznie Mattel wykupuje wyłączne prawa do lalki.

Szpila: Tryskam, więc jestem

Juliette Peers, autorka książki The Fashion Doll: From Bébé Jumeau to Barbie (2004) przekonuje, że choć w dyskursie akademickim namysł nad lalkami właściwie „zaczyna się i kończy na Barbie”, nie była ona wcale tak „rewolucyjnym, odosobnionym fenomenem” ani też „pierwszą zabawką wystylizowaną na dorosłą kobietę”. Wręcz przeciwnie: od wieku XVII aż do początku XIX tego typu zabawki stanowiły normę. Za rodzaj anomalii uznać było można raczej pojawienie się na rynku lalek-noworodków (produkująca Baby Born firma Zapf Creation AG powstała w 1932 roku, także w Niemczech).

Barbie zyskała status (pop)kulturowego fenomenu, doczekała się ponad czterdziestu filmów animowanych, własnej biografii, a nawet grona zagorzałych naśladowczyń – jedna z nich, Cindy Jackson, wydała około stu tysięcy dolarów na pięćdziesiąt dwie operacje plastyczne, wykonywane po to, aby upodobnić się do swojej idolki.

Dominacja vs. dywersyfikacja

Spory o to, czy uznać Barbie za „odrealniony ideał” czy „ikonę feminizmu”, toczą się od lat. Na rzecz drugiej z interpretacji, zdaniem dziennikarki Nicole Zhou, przemawia kilka kwestii. Kojarzony z lalką slogan brzmi „Możesz być kim zechcesz” i od momentu pojawienia się na rynku ma być konsekwentnie wcielany w życie. Dowód? Barbie wykonywała ponad dwieście zawodów, „włączając w to lekarkę, astronautkę i programistkę”. Co więcej, począwszy od roku 1992, przy okazji niemal każdej kampanii prezydenckiej w USA, ubiegała się o urząd.

Według Zhou, koncentrowanie się wyłącznie na wyglądzie lalki i krytykowanie go to tak naprawdę ignorowanie przekazu, że kobiety mogą być atrakcyjne i jednocześnie odnosić sukcesy zawodowe. Choć kolor włosów Barbie może z niej czynić „łatwy cel”, podobnie jak filmy  Legalna blondynka (2001, 2003, 2024) czy Gorący temat (2019) ma ona przełamywać – a nie wzmacniać – krzywdzące stereotypy. Nawet, jeśli tę argumentację uznać za względnie przekonującą, dysproporcja pomiędzy zaletami Barbie a zarzutami względem niej jest rażąca.

Po pierwsze: ciało. Prawdopodobieństwo posiadania przez jakąkolwiek kobietę sylwetki Barbie zespół badawczy Uniwersytetu Australii Południowej oszacował na jeden do stu tysięcy. Margo Maine, psycholożka kliniczna i założycielka organizacji zajmującej się zapobieganiem zaburzeniom odżywiania (National Eating Disorders Association), jako jedna z wielu zwróciła uwagę na proporcje lalki – wyliczony na ich podstawie wskaźnik BMI wskazywałby na skrajną niedowagę lub anoreksję. Z kolei czasopismo naukowe “Research by Developmental Psychology” opublikowało dane, z których wynika wprost, że bawienie się przez małe dziewczynki (od trzech do ośmiu lat) lalkami Barbie zwiększa ryzyko wystąpienia problemów z samooceną i postrzeganiem własnego ciała.

Po drugie: różnorodność i reprezentacja. Debiut czarnoskórej Barbie – z afro na głowie – przypadł na rok 1980. Teresę, latynoską przyjaciółkę Barbie, wypuszczono na rynek w roku 1988; dwa lata później dołączyła do niej Kira – Azjatka.  W 1997 w sklepach zagościła poruszająca się na wózku Betty. Wkrótce potem wycofano ją jednak z obiegu, bo nie mieściła się w drzwiach oryginalnego domku dla lalek firmy Mattel, nazywanego – o, ironio – wymarzonym. Kilkanaście lat wcześniej podobny los spotkał Midge, rudowłosą, piegowatą przyjaciółkę Barbie w ciąży.

Przykłady mniej lub bardziej udanych prób poszerzania uniwersum Barbie można by mnożyć. Choć rdzenne wersje lalek pojawiły się już w latach  90., antropolożka kultury Maureen Trudelle Schwarz krytykuje wysoce stereotypowy, trywializujący wymiar ich umasowionych wizerunków. Wspomniane już, czarnoskóre Barbie często noszą imiona Shani, Asha czy Nichelle. Funkcjonują one – zdaniem badaczek Ann du Cille i Kim Toffoletti – wyłącznie na prawach egzotycznych Innych. Nie tylko nie zastąpią wersji oryginalnej – nawet współdzieląc z nią szereg charakterystycznych cech (długie nogi, wąską talię, gęste włosy czy drobną twarz) – zawsze symbolizować będą przede wszystkim odstępstwo od normy: białej, blondwłosej, niebieskookiej.

Nic nie stoi na przeszkodzie, by ich „gorszość” i „podrzędność” z sukcesem kapitalizować (posiadanie oryginalnej Barbie jako wyznacznik statusu ekonomicznego to kolejny wart przemyślenia wątek). O ile tegoroczna debiutantka, Barbie z zespołem Downa, raczej nie budzi kontrowersji, o tyle spowodowane spadkami sprzedaży wyprodukowanie wersji „drobnej”, „wysokiej” czy „krągłej” – obok pierwotnej, wciąż tak samo nierealnej – trudno uznać za gest dywersyfikacyjny na miarę naszych czasów.

Książka „Fanfik” to moje dziecko, a film Netflixa to wnuk [rozmowa z Natalią Osińską]

Znacznie ciekawiej robi się – jak zwykle – tam, gdzie do akcji wkracza subwersja. Jak przekonuje Trixie Mattel, amerykańska wokalistka, drag queen i zwyciężczyni trzeciego sezonu programu RuPaul’s Race All Stars, nic nie stoi na przeszkodzie, aby projektować na Barbie queerowe odczytania, wykorzystywać ją do przekraczania  genderowych norm i tworzenia alternatywnych kanonów (w 1995 roku powstała o tym książka: Barbie’s Queer Accessories Eriki Rand).

Ponieważ ostatnią animowaną produkcję z tą bohaterką obejrzałam jakieś dwadzieścia lat temu (później zdarzyło mi się jeszcze parę razy zagrać w Barbie: Salon piękności), fascynującym odkryciem był dla mnie fakt, że berło queerowości niepodzielnie dzierży Barbie i Diamentowy Pałac (2008). Protagonistki bajki, Liana i Alexa, razem mieszkają, tworzą muzykę i pielęgnują ogród; z kamyków w kształcie serc robią naszyjniki i wymieniają się nimi, a w jednej ze scen opuszczają swoich – w fabule zepchniętych raczej na margines – chłopaków i pozwalają się nieść w dal magicznej tęczy. Tego, że nie mamy do czynienia wyłącznie z paranoicznymi interpretacjami, dowodzi przykład Laverne Cox – transaktywistki, aktorki i modelki, która „swojej” Barbie doczekała się w zeszłym roku.

Feminizm i kamp

Odkąd w 1958 roku do niemieckich kin wszedł pełnometrażowy film Lilli – ein Mädchen aus der Großstadt [Lilli: dziewczyna z dużego miasta], z popularną wówczas aktorką Ann Smyrner w roli głównej, Barbie była bohaterką ponad czterdziestu animacji. Pomysł na produkcję typu live action z jej udziałem sięga roku 2009; poszukiwania odtwórczyni roli głównej, wytwórni oraz reżyserki ostatecznie zakończyły się na krótko przed wybuchem pandemii. Jeśli chodzi o ekranową Barbie, miały szansę nią zostać Anne Hathaway oraz Amy Schumer, która początkowo wskazywała na konflikt terminów jako przyczynę opuszczenia projektu; ostatnio przyznała jednak, że w początkowej fazie prac nie wyglądał on wystarczająco „feministycznie”.

Rzut oka na forum najpopularniejszego polskiego portalu filmowego wystarczy, aby przekonać się, że jej angaż byłby dla jednych aż nadto czytelną oznaką politycznej poprawności („Taka poprawna Barbie może mieć nieładną figurę”), z kolei drudzy widzieliby ją raczej w horrorze-sequelu pt. Barbie rozwódka po trójce dzieci. Cóż, mało brakowało, a doszłoby do tragedii na miarę czarnej Arielki.

Markiewka: Czarna syrenka to nie marksizm. To kapitalizm kulturowy

Jak zapewnia Robbie Brenner, prezeska Mattel Films, od początku było wiadomo, że za kamerą musi stanąć kobieta, bo „feministyczną wymowę [film] miał wpisaną w swoje DNA”. Ta sama Brenner w rozmowie z magazynem „Time” stanowczo stwierdza jednak, że „to nie jest feministyczny film”. Realizuje tym samym pokrętną politykę zabawkowego giganta, który od lat 80. XX wieku konsekwentnie unika tego określenia, a jednocześnie od 2016 roku wykonuje kolejne ruchy na rzecz zwiększenia inkluzyjności (oraz, przy okazji, poprawienia wizerunku marki i wyników sprzedaży).

Wydawać by się mogło, że zatrudnienie Grety Gerwig, reżyserki Lady Bird i Małych kobietek oraz jej partnera, reżysera i scenarzysty Noah Baumbacha, podobnie jak obecność wyoutowanych osób LGBTQ+ w obsadzie, nie pozwoli dłużej unikać słowa na „f”. Tymczasem wśród anglojęzycznych tekstów poświęconych filmowi nietrudno o nagłówki w stylu: Czy Barbie to feministyczny film? Zależy, kogo zapytać albo: Tak, Barbie jest feministką. Tylko nie pytajcie twórców.

Ale po kolei (uwaga, spoilery). Zarys fabuły przedstawia się następująco: Stereotypowa Barbie (Margot Robbie) żyje w idyllicznym, plastikowym, matriarchalnym Barbielandzie wraz z innymi Barbie – piastującymi stanowiska lekarek, mechaniczek, a nawet prezydentek czy członkiń Sądu Najwyższego – oraz Kenami (z utlenionym Ryanem Goslingiem na czele), których rolą jest głównie imponowanie im. Pewnego dnia bohaterkę niespodziewanie nachodzą myśli o śmierci; oprócz tego jej stopy stają się płaskie, a na udach pojawia się cellulit.

Przyczyna tego kryzysu może być tylko jedna: portal pomiędzy różową krainą a prawdziwym światem został otwarty. Pogarszający się stan Stereotypowej Barbie odzwierciedla zapewne kryzys, jaki przechodzi bawiąca się nią w rzeczywistości dziewczynka. Aby odzyskać dawny blask, lalka – w towarzystwie Kena-Goslinga – wyrusza więc w podróż do Kalifornii (zaprezentowane jej przez Dziwną Barbie różowe szpilki i brązowe klapki Birkenstock symbolizują konieczność dokonania wyboru; powrót do poprzedniego życia bez wypełnienia misji okazuje się jednak niemożliwy). To, co oboje tam zastają, zupełnie zmienia ich poglądy na życie: ona, zamiast wdzięczności za zasługi emancypacyjne, spotyka się z seksizmem, molestowaniem, zarzutami o seksualizację i faszyzm; on, dotychczas zawsze na drugim planie, odkrywa patriarchat i jest nim tak zachwycony, że postanawia krzewić go w swojej ojczyźnie.

W obronie Kena [Wiśniewska o „Barbie”]

Hasło promujące film – „Kochasz Barbie? Ten film jest dla Ciebie. Nie znosisz Barbie? Ten film jest dla Ciebie” – to tylko jeden z dowodów na mainstreamowy charakter przedsięwzięcia. Do chwytliwych fraz i gorących hollywoodzkich nazwisk dochodzi potężna machina promocyjna: hasztag #Barbiecore trenduje na Tik Toku, w Malibu stanęła różowa rezydencja wzorowana na domu Barbie, którą można wynająć przez Airbnb, a sklepy odzieżowe – także w Polsce – zalewają tematyczne kolekcje ubrań dla dzieci i dorosłych. Choć korporacja Mattel zapewnia, że celem nie jest wcale sprzedaż większej ilości lalek, to dla nich bez wątpienia trampolina do wielkich finansowych (i symbolicznych) zysków.

Nakreślony przez Gerwig – przy scenariuszowej współpracy Baumbacha – portret obejmuje nie tylko różowe uniwersum, ale także samą korporację, która stworzyła Barbieland (w rolę otoczonego mężczyznami na stanowiskach prezesa firmy Mattel wciela się Will Ferrell), kulturową historię lalki (wśród bohaterek i bohaterów znajdują się wycofane z obiegu modele Barbie i Kenów, m.in. wspomniane już Betty i Midge czy Allan) oraz aktualne poglądy różnych pokoleń kobiet, które niegdyś się nią bawiły (skrajnie odmienne postawy, nostalgii i niechęci, uosabiają grana przez Americę Ferrerę Gloria i jej córka, Sasha, czyli Ariana Greenblatt).

Barbie jest zdecydowanie najlepsza wtedy, gdy świadomie gra z formą, przegina, puszcza oko, żongluje konwencjami (musical, komedia, film akcji, wreszcie: charakterystyczny dla dotychczasowej twórczości Gerwig motyw coming of age) i umiejętnie posługuje się kampem jako popkulturowym narzędziem krytycznym. Stereotypowa Barbie pije z pustego plastikowego kubka, na śniadanie przygotowuje sobie plastikowe tosty i porusza się przyciasnym, plastikowym kabrioletem. Gdy Stereotypowy Ken, chcąc jej zaimponować, rzuca się na plastikowe fale i doznaje kontuzji, z pomocą przybywa plastikowa karetka. Otwierająca film scena z dziewczynkami, które nuży zabawa lalkami-noworodkami i realizowanie się wyłącznie w roli matek, inspirowany smętnymi balladami w stylu Jasona Donovana utwór Push czy musicalowy I’m Just Ken w wykonaniu Goslinga dowodzą, że to właśnie za sprawą doskonale kampowej konwencji możliwe jest twórcze przetwarzanie i problematyzowanie postawionych dawno temu diagnoz, zamiast ich pseudo-odkrywczego, moralizatorskiego obwieszczania.

Co tam, panie, w Gileadzie?

Nieco gorzej wypada na tym tle wątek ducha Ruth Handler jako dobrotliwej demiurżki (odtwórczyni tej roli, Rhea Perlman, przypomina raczej – przypadek? –Margaret Atwood). Doceniam żartobliwą wzmiankę o oszustwach podatkowych Handler, ale płynące z ostatnich sekwencji filmu przesłanie, że to, co prawdziwe i niedoskonałe, jest znacznie wartościowsze niż czysta perfekcja, trąci niepotrzebną, ckliwą naiwnością (tym lepiej, że finałowa scena rozładowuje nadto wzniosłą atmosferę).

Czy pierwszy pełnometrażowy film o Barbie jest popfeministyczny? Jeszcze jak. A do tego pysznie samoświadomy i ironiczny (Helen Mirren jako narratorka!), bo w 2023 roku nie może – albo przynajmniej nie powinien – być inny. Nawet, jeśli blockbusterowa, idealnie trafiająca w swój czas opowieść o emancypacji i samoakceptacji sprawi, że firmie Mattel ponownie skoczą słupki sprzedaży, najnowsze dzieło Grety Gerwig ma szansę przysłużyć się czemuś więcej, niż tylko ślepemu konsumpcjonizmowi. Barbie to najlepszy dowód na to, że mainstreamowe kino może umiejętnie czerpać ze zdobyczy feminizmu, estetyki kampu i idei queerowości, bawić się konwencjami, komunikować coś oczywistego w nieoczywisty sposób. I że krytyczne myślenie – bez względu na wiek, tożsamość, kolor skóry czy pochodzenie – może sprawiać wielką frajdę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Aleksandra Kumala
Aleksandra Kumala
Kulturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych
Kulturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych UJ. Naukowo zajmuje się (nie)pamięcią wojny i Zagłady, a zwłaszcza reprezentacjami nieheteronormatywności w obozach koncentracyjnych. Publikuje teksty poświęcone literaturze, filmom i serialom.
Zamknij