Co mo�na zrobi�, kiedy kto� zastawi wyjazd z bramy? Tak naprawd� to nic

Nieprawid�owo zaparkowany samoch�d zablokowa� wyjazd z naszego podw�rka. Jak si� zachowa� w takiej sytuacji? Mo�liwo�ci jest wiele, ale skutecznego sposobu nie ma. W takiej sytuacji zalecam du�o cierpliwo�ci.

Jeśli ktoś mieszka w centrum miasta, na pewno zna to uczucie: spieszycie się do pracy, szkoły albo na spotkanie, a wyjazd z podwórkowej bramy jest zablokowany, bo ktoś w nim nieprawidłowo zaparkował. Przydarzyło mi się to dziesiątki razy.

Więcej tekstów o motoryzacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Do tej pory zawsze to było parkowanie "na chwilę", po której w zasięgu wzroku pojawiał się kierowca tłumaczący, że on tylko poszedł do sklepu/apteki/podrzucić dokumenty albo klucze. W takiej sytuacji jestem wyrozumiały.

Rzeczywiście, w centrum dużego miasta trudno znaleźć miejsce do zaparkowania i jestem w stanie zrozumieć chwilowe zablokowanie wyjazdu. Poza tym dla niektórych udanie się do śródmieścia w inny sposób jest problemem, nawet jeśli teoretycznie istnieją takie sposoby jak: komunikacja miejska, taksówki, motocykle, skutery czy UTO (urządzenia transportu osobistego), od roweru poczynając.

Przeszkoda, która to uniemożliwia, może być natury obiektywnej ("mieszkam daleko", "słaby dojazd zbiorkomem", "muszę pojechać w wiele miejsc po kolei", "mam do odbioru szafę gdańską", "nie stać mnie na taryfę") lub subiektywnej ("nie będę jeździł autobusem", "komunikacja masowa uwłacza mojej godności", "w tramwajach grasują kieszonkowcy", "jazda rowerem jest męcząca", "motocykle są niebezpieczne").

Warszawska brama podwórkowa. Alternatywny środek transportu w tle
Warszawska brama podwórkowa. Alternatywny środek transportu w tle fot. ŁK

Mieszkam  centrum. Żaden wykręt mnie nie zaskoczy

Słyszałem takie wytłumaczenia nie raz, bo mieszkam w ścisłym centrum Warszawy od ćwierć wieku. Rozumiem je wszystkie i akceptuję, ale dziś nie usłyszałem żadnego. To dlatego, że kierowca, który zastawił wyjazd z mojej bramy, nie zaparkował na chwilę, tylko na stałe.

Czekanie nie dawało rezultatów, trąbienie również. Poza tym nie chciałem tego robić zbyt intensywnie, bo to czynność bezskuteczna i mało empatyczna. Po chwili wokół feralnego auta zgromadziło sporo osób i rozpoczęło spontaniczne konsylium. Pojawiło się też dwóch kierowców, którzy chcieli wykonać czynność odwrotną do mojej: wrócić do domu.

Usłyszałem wiele dobrych porad. Miałem przepchnąć blokujące auto na inne miejsce, wybić szybę i zwolnić hamulec awaryjny, przejechać przez pozostawioną przestrzeń, nie zważając na to, że jest węższa od samochodu, itp.

Z tych wszystkich rad wybrałem własną: zacząłem oddychać głęboko, by zachować spokój i wykonałem dwa telefony. Pierwszy, żeby odwołać spotkanie, na które już nie miałem szansy zdążyć. Drugi, żeby skontaktować się ze Strażą Miejską m. st. Warszawy. Jeśli teren należy do miasta, to bodaj jedyne legalne rozwiązanie.

Straż Miejska: Tak, wyślemy patrol, proszę się nie oddalać

Dyspozytor pod numerem "986" odebrał szybko. Spytał, czy zaczekam na patrol, który wezwałem i poinstruował, żeby w razie wcześniejszego pojawienia się kierowcy, który sprawił mi kłopot, powiadomić go, że sprawa jest już nieaktualna.

Niestety przez następną godzinę, oprócz kolejnych sąsiadów, nie pojawił się nikt. Ani pojazd operacyjny Straży Miejskiej, ani właściciel auta blokującego wyjazd. Później straciłem cierpliwość i zmarzłem. Poddałem się i udałem się z powrotem do domu, czyli do pracy.

W przyjemnym cieple dużego pokoju zacząłem się zastanawiać, jakie możliwości ma ktoś taki jak ja: ofiara cudzej beztroski i bezmyślności. Doszedłem do wniosku, że wybrałem najlepsze wyjście, bo tak naprawdę, nie mogę zrobić wiele więcej, zwłaszcza jeśli nie chcę narazić się na odpowiedzialność karną. W przypadku terenu prywatnego można samodzielnie zamówić pomoc drogową, która odholuje auto. Oczywiście na własny koszt i ewentualnie później dochodzić zwrotu, ale w moim przypadku odpada i ta opcja.

Prawda jest taka, że porady sąsiadów, chociaż wynikały z dobrej woli, nie były najlepsze. Gdyby choć samochód był na luzie i bez zaciągniętego hamulca awaryjnego. Wtedy rzeczywiście można próbować przesunąć go na inne miejsce.

Warszawska brama podwórkowa
Warszawska brama podwórkowa fot. ŁK

Sęk w tym, że obok nie było wolnego miejsca, a tzw. hamulec ręczny został solidnie zaciągnięty. Poza tym taki manewr trzeba gruntownie przemyśleć. Jeśli samochód, który wprawimy w ruch przez popchnięcie, ulegnie uszkodzeniu, spowoduje kolizję albo wypadek, to my będziemy jego sprawcą.

Wybicie szyby i wykonanie czynności opisanej uprzednio może wydawać się kuszące, ale oprócz tego skutkować oskarżeniem o zniszczenie, uszkodzenie lub uczynienie rzeczy niezdatnej do użytku (art. 288 k.k.) i sprawą karną w sądzie.

Trzeba uważać, żeby z poszkodowanego nie stać się przestępcą

W zależności od wagi takie przestępstwo podlega karze grzywny, ograniczenia/pozbawienia wolności do roku, lub pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat. Jedyną rzeczą, którą można zrobić bez narażenia się na takie konsekwencje, był telefon na policję lub Straż Miejską.

Zgodnie z art. 49. ust. 2 pkt 1 ustawy "Prawo o ruchu drogowym" zabrania postoju w "w miejscu utrudniającym wjazd lub wyjazd, w szczególności do i z bramy, garażu, parkingu lub wnęki postojowej".

Mandat za parkowanie we wjeździe jest śmiesznie niski

Jedna z wcześniej wymienionych służb może ukarać sprawcę takiego wykroczenia mandatem w wysokości 100 zł oraz jednym punktem karnym. Poza tym Straż Miejska powinna wezwać tzw. autolawetę, która odtransportuje samochód na parking, ale tylko jeśli został zaparkowany w miejscu, w którym jest to zabronione i utrudnia ruch lub w inny sposób zagraża bezpieczeństwu (art. 49 ust. 3 ww. ustawy).

Koszt takiego holowania i parkowania jest znacznie wyższy niż mandatu. W przypadku samochodu osobowego o DMC (dopuszczalna masa całkowita) do 3,5 tony wynosi do 440 zł za usunięcie i 33 zł za każdą dobę przechowywania.

Przypuszczam, że dla użytkownika kilkunastoletniego auta klasy kompaktowej taka suma jest znacząca, a jej uiszczenie sprawiłoby mu sporą przykrość, tak samo jak czas stracony na odzyskanie samochodu. Tylko co z tego, skoro jeśli ani jemu, ani funkcjonariuszom warszawskiej Straży Miejskiej nie udało się dotrzeć na miejsce w ciągu godziny.

Później straciłem nadzieję i z powrotem zaparkowałem samochód na podwórku. Kiedy wyjrzałem z balkonu, sprawcy mojego problemu już nie było. Wtedy sobie przypomniałem, że to nie wysokość kary działa prewencyjnie, tylko jej nieuchronność i zabrałem się do pracy. Przyszło do głowy coś jeszcze: mogłem skorzystać z własnej rady i pojechać na miejsce tramwajem, zamiast samochodem. Tylko że tam jest słaby dojazd "zbiorkomem"...

Wi�cej o: