Lighthouse

Zmierzch drewnianej gry aktorskiej Roberta Pattinsona nastąpił ostatecznie w obrzydliwym, ale jakże intrygującym filmie „Lighthouse” opowiadającym o byłym drwalu, który podobnie jak niegdyś tata Muminka, upadł na głowę i postanowił wybrać się do latarni morskiej. Na miejscu przyszło mu pełnić zaszczytną funkcję pomocnika szalonego latarnika, stojącego na stanowisku, że człowiekowi do pełni szczęścia wystarczy towarzystwo wody, nie wyłączając tej ognistej.

Zdecydowanie nie jest to jeden z tych filmów, które swoją fabularną nijakość starają się ukryć pod osłoną czarno-białego obrazu. W przypadku tej dziwacznej produkcji brak kolorów to tylko dodatkowy atut, sprawiający, że mroczny klimat jest po prostu obłędny. Największą radochę dają rzecz jasna elementy horroru, które w samej końcówce mają wszystko, co potrzebne do zamrożenia krwi w żyłach widzów. Kawał świetnej roboty odwalili brodaty Willem Dafoe i wąsaty Robert Pattinson, który całkiem niespodziewanie zobaczył światełko w tunelu prowadzącym do pierwszej ligi aktorskiej.

lighthouse.0

Ocena filmu: 8/10

Dawid Kmieć

Irlandczyk

Motyw memento mori niespodziewanie zdominował „Irlandczyka” Martina Scorsese, który w przeciwieństwie do zdecydowanej większości wiekowych reżyserów nie pozwolił starości ograbić się z talentu do robienia świetnych filmów. Osobiście skróciłbym jego nowe dzieło do trzech godzin, ale kimże jestem, by wypisywać takie rzeczy. Jedno jest pewne – Netflix wreszcie zasmakował filmowej ligi mistrzów.

Zgodnie z przewidywaniami znakomicie spisało się gangsterskie trio w składzie: Robert De Niro, Al Pacino i Joe Pesci. Postać kreowana przez tego ostatniego to chyba największe zaskoczenie filmu opowiadającego o weteranie wojennym Franku Sheeranie, dla którego zabić, to jak splunąć. Niekwestionowana umiejętność wysyłania ludzi na tamten świat stanowiła jego ogromny atut w budowaniu własnej pozycji wśród wpływowych bossów mafii. W świecie przestępczym najważniejsza jest jednak lojalność, którą ponad wszystko cenił sobie podstarzały mafioso Russell Bufalino.

Jeśli cokolwiek mnie nie zachwyciło w „Irlandczyku”, to tylko zbyt dziadkowata i rozwleczona końcówka, która ma nam wszystkim uświadomić dokąd zmierzamy. Tego typu narzekanie można jednak porównać do grymaszenia podczas jedzenia deseru na zakończenie wyśmienitej uczty. Przed seansem nie spodziewałem się aż tak dobrze napisanych dialogów i tak bardzo sprawnie poprowadzonej fabuły, która wciąga od samego początku. W kulminacyjnym zaś fragmencie film ociera się o geniusz, zachwycając niepokojącym i nieoczywistym klimatem. Jeśli możecie to oglądajcie w kinie!

Irishman-1-72

Ocena filmu: 8/10

Dawid Kmieć

Le Mans ’66

Ciężko nadążyć za kolejnymi metamorfozami Christiana Bale’a, który z opasłego v-ce prezydenta Stanów Zjednoczonych błyskawicznie przemienił się w chudziutkiego kierowcę samochodów wyścigowych. Wspaniały aktor znów pozamiatał, choć tym razem scenariusz pozwolił mu na wykreowanie „tylko” bardzo dobrej roli.

Film „Le Mans ’66” opowiada o Kenie Milesie, którego szanowna małżonka nawet nie próbowała rywalizować z samochodami o względy swojego ekscentrycznego męża. Wraz z synem wspierała go mocno, gdy ten jako kierowca Forda stanął przed życiową szansą wygrania dwudziestoczterogodzinnego wyścigu we Francji.

Początek filmu jest niepokojąco głupkowaty, przez co nadzieja na otrzymanie czegoś więcej niż „schematyczny dramat sportowy z bardzo prostym humorem” gaśnie w tempie, którego nie powstydziłoby się samo Ferrari. Na szczęście z upływem czasu amerykański obraz nabywa umiejętność uwodzenia widza, który dzięki emocjom i klimatowi może zaniechać czynności polegającej na odliczaniu minut do końca seansu.

matt-damon-1

Ocena filmu: 7/10

Dawid Kmieć

Żelazny most

Kto rano wstaje, temu pan Bóg dobre filmy daje. Drugiego dnia Festiwalu Filmowego w Gdyni wstałem bladym świtem i obejrzałem „Żelazny most” w reżyserii Moniki Jordan-Młodzianowskiej. Jej debiutancki obraz idealnie wpisuje się w przygnębiający klimat polskiego kina.

Film opowiada o dwóch przyjaźniących się ze sobą górnikach (Łukasz Simlat i Bartłomiej Topa), którzy pokochali tę samą dziołchę (Julia Kijowska). Jeden z nich zdążył nawet ją poślubić, co oczywiście nie przeszkadza temu drugiemu w romansowaniu z żoną przyjaciela. Żeby było ciekawiej, ten drugi jest szefem tego z przyprawionymi rogami i specjalnie wysyła go w najdalsze rejony kopalni, by mieć więcej czasu na zabawy z jego niewierną żoną. Pewnego dnia w kopalni następuje tąpnięcie, na skutek którego zdradzany górnik zostaje uwięziony pod ziemią.

Ten ponury, choć momentami nawet klimatyczny dramat o wyrzutach sumienia niekoniecznie porywa od samego początku, ale warto wykazać się cierpliwością. Z każdą kolejną minutą seansu powinno bowiem wzrastać zaangażowanie emocjonalne, dzięki czemu z kina można wyjść autentycznie poruszonym.

thumbnail.51802.4

Ocena filmu: 7/10

Dawid Kmieć

Niewidoczne życie sióstr Gusmao

Śmieszne odgłosy wydają brazylijscy mężczyźni podczas seksu, o czym można przekonać się oglądając poruszający film „Niewidoczne życie sióstr Gusmao” opowiadający o dwóch siostrach, które delikatnie rzecz ujmując miały przerąbane życie. Cały dramat rozpoczął się już w okresie prenatalnym, kiedy to zapadła decyzja odnośnie ich płci. Po przyjściu na świat chcąc nie chcąc musiały mieszkać ze swoim ojcem, który najchętniej sprowadziłby wszystkie kobiety do roli podcieracza męskich tyłków.

Film, którego akcja rozgrywa się w latach 50-tych ubiegłego stulecia nie sprawdzi się jako lek na depresję, a wręcz odwrotnie wyleczy z resztek chęci do czegokolwiek. Końcówka jest tak bardzo emocjonalna, że sukcesem będzie opuszczenie kina bez chociażby lekkiego rozklejenia się. Nie zmienia to jednak faktu, że brazylijski kandydat do Oscara wart jest poświęcenia mu czasu, nawet kosztem dobrego nastroju.

invisible-life-brazilian-cinema

Ocena filmu: 8/10

Dawid Kmieć

Proceder

Z hip-hopem mam tyle wspólnego, co polskie kino z optymizmem, a mimo to z chęcią mogę polecić film „Proceder” opowiadający o raperze Tomaszu Chadzie, który za życia wolał siedzieć w pudle niż na pudelku.

Podczas seansu czuć klimat polskiej beznadziei przełomu XX i XXI wieku, kiedy to główny bohater zaczął stawiać pierwsze kroki w świecie przestępczym. Jego złodziejski talent został szybko dostrzeżony przez szefową gangu o pseudonimie „Łysa’. Przez pewien czas ich współpraca kwitła, ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy.

Wbrew obawom ponad dwugodzinny obraz w reżyserii Michała Węgrzyna nie okazał się prymitywną i nudną sztampą, lecz wciągającą i emocjonującą historią zagubionego człowieka, któremu przestępczy proceder nie przeszkodził w nagraniu kilku albumów studyjnych. Ilość głupkowatych dialogów została ograniczona do minimum, a wszelkie scenariuszowe mankamenty rekompensowane są przez grę Piotra Witkowskiego, Małgorzaty Kożuchowskiej, Gabrieli Muskały, Jana Frycza, Ewy Ziętek i Krzysztofa Kowalewskiego. Najsłabszym elementem produkcji jest średnio przekonujący wątek miłosny.

a1.51322.4

Ocena filmu: 7/10

Dawid Kmieć

Król

Był już gejem masturbującym się brzoskwinią, narkomanem okradającym własnego ojca i bogaczem całującym się w aucie z Seleną Gomez. Teraz został bezwzględnym władcą średniowiecznej Anglii, wydającym rozkazy uśmiercenia zdrajców. Chodzi o Timothée Chalameta, dla którego zaszyłem się w łóżku i zrobiłem skok w bok z Netflixem. Było warto.

„Król” opowiada o zbuntowanym księciu, specjalizującym się w puszczaniu pawia po każdej imprezie. W 2019 roku z pewnością przyleciałby do Krakowa, by wraz z półnagimi kolegami wydzierać się na Rynku Głównym. Ponieważ jednak przyszło mu żyć w XV wieku, to został zmuszony do natychmiastowego ogarnięcia się, ścięcia włosów i objęcia tronu po śmierci średnio popularnego ojca. Bycie królem to ciężki kawałek chleba, zwłaszcza gdy otacza cię cała banda fałszywych doradców.

Ten netflixowski obraz ogląda się naprawdę dobrze, choć pełno w nim uproszczeń i skrótów fabularnych. Twórcy dość luźno zinterpretowali wydarzenia historyczne, ale mieli do tego święte prawo. Znakomity Timothée Chalamet to oczywiście największa zaleta filmu, który imponuje mrocznym klimatem i trzyma w napięciu. Szkoda, że produkcja nie trafiła do kin.

methode_times_prod_web_bin_7c00092a-e511-11e9-af9b-4acc72f640a9

Ocena filmu: 7/10

Dawid Kmieć

Ukryta gra

W anglojęzycznej „Ukrytej grze” wyprodukowanej przez Piotra Woźniaka-Staraka jest wszystko, co niezbędne do niezamierzonej parodii kina szpiegowskiego. Źli Rosjanie walczą z dobrymi Amerykanami, a za głupka robi pijany Polak.

Film w reżyserii debiutującego Łukasza Kośmickiego (51 lat) opowiada o wybitnym amerykańskim matematyku, który pewnego dnia budzi się w komunistycznej Warszawie i dostaje propozycję nie do odrzucenia: zmierzyć się w pojedynku szachowym z rosyjskim championem. Wszystko to oczywiście jest tylko przykrywką dla tajnej misji amerykańskich służb, które muszą zapobiec konfliktowi nuklearnemu. Akcja rozgrywa się w latach 60-tych ubiegłego stulecia, a polem bitwy jest Pałac Kultury i Nauki – dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego.

Jakkolwiek zabawa Polaków w robienie amerykańskiego filmu szpiegowskiego klasy B od samego początku skazana była na śmieszność, to trzeba przyznać, że seans przebiega bezboleśnie, a jeden zwrot akcji całkiem niczego sobie. Robert Więckiewicz jak zawsze perfekcyjny w piciu wódki.

74979489_2511664372257175_6167651978554900480_n

Ocena filmu: 5/10

Dawid Kmieć