Do księgarń jednocześnie trafiła książka walijskiej pisarki Diany Wynne Jones, można więc porównać obie wersje tej samej opowieści.
Zarówno powieść Jones, jak i film Miyazakiego opowiadają o dziewczynce imieniem Sophie żyjącej w świecie przypominającym Europę z początku XX stulecia, w której występują czarodzieje i czarownice. Przypadek stawia na drodze Sophie przystojnego czarodzieja-kobieciarza imieniem Howl (w japońskiej transkrypcji - Hauru).
O ile książka skupia się na wątku romansowym, film pokazuje fascynujące tło owego romansu - jest nim niezgoda Hauru na wojnę, którą rozpętują władcy baśniowego świata. Ważnym szczegółem - typowym właśnie dla Miyazakiego - jest to, że Hauru nie życzy zwycięstwa żadnej konkretnej stronie, nie życzy sobie wojny w ogóle.
To jest akcent doskonale znajomy tym, którzy oglądali inne jego filmy, jak: "Mój sąsiad Totoro", "Nauzykaa z doliny wiatrów" czy "Księżniczka Mononoke". Jeśli w tych filmach pojawia się jakiś zbiorowy konflikt, to podział między postacie pozytywne i negatywne przebiega dokładnie w poprzek barykady. Pozytywni są ci, którzy dążą do pokojowego rozwiązania konfliktu - negatywni są ci, którzy próbują go podsycać. To jest zgodne ze światopoglądem reżysera, który nie odebrał Oscara dla swego arcydzieła "Spirited Away" w prote�cie przeciw polityce zagranicznej USA. Fascynujące jest to, w jaki sposób Miyazaki przedstawia swoje wyraziste poglądy polityczne. Nikt tutaj nie staje na skrzynce po jabłkach i nie wygłasza płomiennych przemówień, ale nie da się uniknąć mówienia o tych poglądach, po prostu przedstawiając fabułę.
Ulubionym bohaterem w filmach Miyazakiego jest dziewczyna, która wprawdzie sama ma wielkie kłopoty, ale bardziej martwi się o kogoś innego (kto pozornie ich nie ma).
Sophie, główna bohaterka "Kroczącego zamku Hauru", na początku tej opowieści zostaje zaczarowana przez złą wiedźmę - tak że z nastolatki staje się zgrzybiałą staruszką. Zdawałoby się, że to ona zasługuje na współczucie. Sophie tymczasem martwi się cierpieniem czarodzieja, który jest kimś w rodzaju magicznego playboya komfortowo żyjącego w swoim ruchomym zamczysku.
Wyczuwając melancholię samotności, którą Hauru maskuje ekscentrycznym stylem życia, Sophie zabiera się do rozwiązywania jego problemów. A kiedy wiedźma, która skrzywdziła ją na początku, sama wpada w kłopoty, okazuje także jej swoją pomoc.
Zgodnie ze światopoglądem Miyazakiego największą wadą jest chciwość i egoizm, najważniejszą zaletą zaś altruizm i empatia.
Bohaterki Miyazakiego mają tę niezwykłą cechę, że identyfikują się z nimi widzowie niezależnie od płci i wieku. Przedszkolak może nie zrozumieć całej złożoności fabuły, ale rozpozna siebie w dziewczynce starającej się pomagać innym mimo skromnych własnych możliwości.
Mamoru Oshii, reżyser innej sławnej japońskiej animacji ("Ghost In The Shell"), kpił, że Miyazaki jako reżyser zachowuje się tak samo jak kiedyś jako działacz związku zawodowego animatorów - każdy film to dla niego kampania, w której się "organizuje masy, wytycza strategię i robi czystkę wśród zdrajców". W głośnym wywiadzie z 1995 roku Oshii wyraził wręcz wątpliwość, czy w gospodarce rynkowej jest miejsce dla takich artystów. Nie mógł wybrać gorszego momentu dla swojej kpiny - kolejne filmy Miyazakiego biły rekordy kasowe.
W 1997 roku Studio Ghibli - firma założona przez Miyazakiego i jego wieloletniego współpracownika Isao Takahatę - podpisało kontrakt z Disneyem, za sprawą którego amerykański gigant wziął na siebie światową dystrybucję. Miyazaki naciskał jednak, by Disney nie zmieniał czegokolwiek w filmach (jak głosi hollywoodzka plotka, przysłał producentowi Harveyowi Weinsteinowi samurajski miecz ze słowami ŻADNYCH CIĘĆ! wygrawerowanymi na ostrzu). Nie zgadza się też na wykorzystanie jego filmów do merchandisingu - nie będzie zestawów "happy meal" w McDonald's z Totoro czy Hauru.
Choćby po tym ostatnim widać, że Miyazaki traktuje swoją sztukę bardzo serio - ale to przekłada się na jakość jego filmów.
Mimo całego postępu, jaki się dokonał w technikach komputerowych, filmy Miyazakiego dzięki benedyktyńskiej pracy rysowników wciąż są animowane w tradycyjny sposób. Paradoksalnie właśnie ta staroświeckość przydaje jego filmom widowiskowości - żaden komputer świata nie wyczaruje tak porywających pejzaży jak płonące okopy fantazyjnej wojny w "Kroczącym zamku Hauru".
Jest jakaś niezwykła symetria w tym, że na początku XX wieku najwybitniejszym animatorem świata został Walt Disney, którego filmy sławiły indywidualizm w stylu amerykańskim i który poza ekranem zachowywał się zgodnie z ich duchem: tworzył bezwzględnie działającą korporację pozywającą do sądu przedszkola za to, że na ścianach pojawiła się "piracka" Myszka Miki.
Na początku następnego stulecia najwybitniejszym animatorem świata został twórca potępiający egoizm i rezygnujący z zysków, jeśli wymagałyby traktowania własnego dzieła jak dodatku do hamburgera.
Na szczęście dla widzów Miyazaki nie dotrzymuje kolejnych deklaracji o przejściu na emeryturę. Jego ostatnim filmem miała być "Księżniczka Mononoke", potem - "Spirited Away". Mam nadzieję, że po "Ruchomym zamku Hauru" stworzy jeszcze coś równie pięknego, bo to jeden z tych filmów, po których chce się wciąż wracać i wracać do fikcyjnego świata.