W Fallout London dołączyłem do Peaky Blinders i walczyłem z XVIII-wiecznymi marynarzami, a to dopiero początek mojej przygody
W Falloucie London czuć zarówno miłość do serii, jak i odwagę, której od lat brakuje Bethesdzie. Todd Howard powinien zacząć robić notatki.
Fallout London to mod, na który wielu graczy czekało niczym na pełnoprawny spin-off głównej serii. Sam też należałem do tego grona i jarałem się kolejnymi materiałami publikowanymi przez twórców bardziej niż niejedną prezentacją na oficjalnych imprezach growych. Po kilkunastu godzinach spędzonych w postapokaliptycznym Londynie wiem już, że cały ten hype nie był bezpodstawny. Team Folon naprawdę dokonał czegoś niezwykłego.
Zaznaczmy raz jeszcze – to nie jest pełna recenzja moda. Ta znajdzie się na stronie, gdy autor zdąży na spokojnie wszystko ograć.
London Calling
Wkraczając do Londynu spustoszonego przez wojnę atomową, trudno pozbyć się wrażenia, że to naprawdę kolejna odsłona Fallouta. Taka, wiecie, poboczna część w stylu New Vegas, która może i kuleje pod względem technicznym, ale za to pozwala sobie na znacznie więcej niż gra Bethesdy serwująca kolejną historię o szukaniu najnudniejszego członka rodziny. Tutaj na szczęście nie musimy ganiać za nieodpowiedzialnym ojcem lub porwanym dzieckiem. Zamiast tego zostajemy rzuceni w sam środek koktajlu złożonego z najlepszych elementów brytyjskiej popkultury i unikalnego świata Fallouta. Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie brzmi to jak recepta na sukces.
Zdaje się, że Team Folon naprawdę nie chciał iść na żadne kompromisy. Sam Londyn jest olbrzymi i w niczym nie ustępuje Bostonowi lub Waszyngtonowi z Falloutów 3 i 4. Moderzy wyraźnie chcieli się przy tym pochwalić swoim dziełem, ponieważ pierwszy raz zrujnowaną stolicę widzimy podczas jazdy pociągiem, która pozwala obserwować ruiny kamienic i wieżowców rozciągające się aż po horyzont. Już to robi wrażenie, a gdy przejdziemy do zwiedzania miasta samodzielne, jest coraz lepiej. Co rusz znajdujemy tu jakiś zrujnowany pub, klimatyczne graffiti, charakterystyczne budki telefoniczne i autobusy, plakaty propagandowe stylizowane na te, które rozwieszano na londyńskich ulicach podczas I i II wojny światowej, czy znane budowle, jak chociażby London Bridge.
Ikoniczne lokacje w postapokaliptycznej wersji prezentują się rewelacyjnie.Fallout: London, Team Folon, 2024.
Scenografia to jednak „tylko” tło dla jeszcze bardziej wyjątkowych frakcji. Na każdym kroku natykałem się tu na coraz bardziej komiczne, niepokojące bądź absurdalne grupy. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zbliżyłem się do muzealnego egzemplarza starego żaglowca, a z jego pokładu zaczęli do mnie strzelać fanatycy marynistycznych tradycji rodem z XVIII wieku. Ubrani w ikoniczne czerwone mundury i uzbrojeni w broń czarnoprochową zawzięcie bronili swego okrętu, a w momencie śmierci wykrzykiwali poetyckie ody do morza i oceanu. Z kolei londyńską Tower okupowali kanibale, którzy bardzo upodobali sobie średniowieczne szlacheckie stroje i walkę halabardą. Niestety, ich niestandardowe wybory dietetyczne nie pozwoliły mi się z nimi zaprzyjaźnić.
Mówiąc o tych dwóch szalonych pomysłach, mam zaś na myśli przykłady zwykłych odłamów pospolitych przeciwników, jakich spotkamy w różnych miejscach Londynu. Można było ich zastąpić klasycznymi raiderami, lecz moderzy woleli nadać unikalny charakter nawet NPC, którzy większość czasu spędzą z ołowiem w głowie. Tu nie ma miejsca na sztampę – zamiast tego widać niczym nieskrępowaną kreatywność i masę humoru (fakt, że innym rodzajem pospolitych gangusów są tutaj chuligani – wiecie, tacy stadionowi – to czyste złoto).
Być może niektórzy uznają takie natężeni „brytolskości” za przesadę, ale dla mnie to jedna z największych zalet Fallouta London. Gra jest tak naszpikowana mniejszymi lub większymi nawiązaniami do popkultury i realiów z Wysp, jak to tylko możliwe. Coś dla siebie znajdą tu fani angielskiego punk rocka, Doktora Who, średniowiecza, literatury i wielu innych. No i oczywiście herbaty, która najwyraźniej jest ważnym elementem londyńskiego życia nawet po atomowej zagładzie.
Na swojej drodze spotkacie masę różnych frakcji, w tym pacyfistycznych ryboludzi.Fallout: London, Team Folon, 2024.
Oi mate! Ya got a loicense fer dat?
OK, ale czy w tej grze jest coś ciekawego poza samym otwartym światem? Nie będę Was trzymał w niepewności – oczywiście, że tak. I to całe mnóstwo. Historia, jaką do tej pory zdążyłem poznać, naprawdę wciąga. Dość powiedzieć, że w redakcyjnym gronie osób grających w London doszliśmy nawet do momentu, w którym spekulowaliśmy, w jaką stronę podąży fabuła, porównując swoje doświadczenia i składając obserwacje w jedną całość. Jeśli więc przede wszystkim liczy się dla Was opowieść, nie powinniście się zawieść.
Po drodze spotkacie zaś całą masę ciekawych stronnictw i wykonacie dla nich najróżniejsze questy. W czasie gdy ja zostałem w pełni wciągnięty w gangsterskie struktury rodem z Peaky Blinders, mój redakcyjny kolega Adam był zajęty walką ze związkami zawodowymi w fabryce karmy. Oprócz tego Londyn zamieszkują m.in. pacyfistyczni ryboludzie, rycerze Camelotu, faszyści z Piątej Kolumny, arystokraci rządzący zza potężnych murów i milicja zwana „Tommies”, która stylistyką przypomina brytyjskich żołnierzy z I wojny światowej. W mroku zaś czają się Anioły, czyli grupa szalonych naukowców zaangażowanych w odrażające eksperymenty.
Oczywiście nie wszystkie questy prezentują równy poziom. Zdarzają się misje bliskie prostym „fetch questom”, gdzie trzeba po prostu iść kogoś zabić lub przynieść kupę śmieci z mieszkania znajdującego się 100 metrów dalej. Obok tych wypełniaczy znajdziemy jednak również misje, które mają na siebie świetny pomysł i albo oferują ciekawy sposób ich wykonania, albo wyjątkowo interesującą treść. Do tej pory ani razu nie poczułem znużenia podczas zwiedzania zniszczonego Londynu. Wręcz przeciwnie – cały czas towarzyszyła mi ciekawość tego, co czai się za rogiem, gdzie poprowadzi mnie dalej historia i kim właściwie jest moja postać.
Śledzeniu fabuły bardzo pomaga świetny dubbing. Niemal każdy bohater mówi tu z mocnym akcentem cockney niczym w filmach Guya Ritchiego. Ilość zawartego tutaj slangu, skrótów i kreatywnych wulgaryzmów może być czasami problematyczna dla osób słabo osłuchanych z angielskim rodem z Wysp, ale to mała cena za wartość, jaką wnosi to ogólnej atmosfery. Słuchało mi się tego po prostu z wielką przyjemnością, a niektóre wiązanki słowne, jakie wyszły z ust przywódcy Wagabundów, to coś wspaniałego.
Może i nie działa, ale to początek jego zalet
Nie da się jednak ominąć problematycznego tematu, jakim jest stan techniczny moda. Fallout London rzeczywiście ma pod tym względem sporo za uszami. Wywalanie się gry do pulpitu to właściwie standard – w pewnym momencie musiałem to po prostu zaakceptować. Zdarzyło mi się też raz wypaść poza mapę, a parę razy przeciwnicy kompletnie mnie nie zauważyli. Czy jednak mam to za złe twórcom? Niespecjalnie. Trzeba przecież pamiętać, że pomimo jej imponujących rozmiarów nadal mamy do czynienia z modyfikacją tworzoną przez grupę zapaleńców, a nie studio z ogromnym budżetem (grupę, która zresztą zapowiedziała, że będzie pracować nad poprawkami błędów).
Zamiast więc marudzić na problemy, wolę podziwiać to, co udało się osiągnąć. Postapokaliptyczny Londyn jest naprawdę wielki. Serio, jakim cudem to jest miasto z MODYFIKACJI?! Nie dość, że jego powierzchnia okazuje się imponująca, to skala niektórych lokacji w obrębie metropolii potrafi zrobić niesamowite wrażenie. Warto tu chociażby wspomnieć katedrę św. Pawła, pełniącą w grze funkcję azylu dla mieszkańców, którzy nie mają się gdzie podziać. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, a potem wszedłem do środka i okazało się, że nie jest tylko pustą dekoracją, byłem naprawdę zdumiony.
Podobne wrażenie robi tętniące życiem i pełne kolorów Thameshaven lub zarośnięty London Bridge, na którego szczyt możemy bez żadnych problemów wejść. Nie sposób też nie wspomnieć o największym osiągnięciu Teamu Folon. Bethesda nie mogła, ale moderom się udało – w Falloucie London dostaliśmy w końcu działające drabiny. Jeśli to nie jest dowodem wyjątkowego talentu autorów, to nie wiem, co mogłoby nim być. Pobierajcie więc Fallouta 4 i szybko instalujcie ten mod, bo jest po prostu zbyt dobry, by go przegapić.
Druga opinia
Komentuje Adam Celarek
Zaproponowane przez Przemka porównanie modyfikacji od Team Folon do kochanego przez fanów New Vegas jest wyjątkowo trafne. Gdy przemierzałem zrujnowane uliczki stolicy Wielkiej Brytanii towarzyszyło mi to znajome uczucie, którego nie czułem od czasu ostatniej wizyty na pustyni Mojave. Widzę i wiem, że to wciąż jest Fallout, ale jednak… inny.
Brak bezpośredniego powiązania z główną serią oraz przeniesienie akcji do Europy poskutkowało cudownym miszmaszem świeżych, oryginalnych pomysłów podlanym elementami znanymi z postnuklearnego uniwersum. Mnóstwo przyjemności sprawiło mi przede wszystkim odkrywanie subtelnych różnic w tym, jak funkcjonują postapokaliptyczne społeczeństwa po dwóch stronach Atlantyku. Kapsle ustąpiły miejsca biletom do metra, miejsce pospolitych „raiderów” zajęli swojscy „chuligani”, a ergonomiczny koszmar, jakim jest noszony na nadgarstku Pip-Boy, zastąpiony został przez dużo rozsądniejszy, tabletopodobny Atta-boy.
I gdzieś pomiędzy walką z kolejną grupą chuliganów a wykonywaniem misji dla facetów w kaszkietach przypominam sobie: „Wow. Przecież to jest MODYFIKACJA!”. To, co udało się osiągnąć deweloperom z Team Folon w ramach DARMOWEGO moda (choć słuszniej byłoby tutaj użyć określenia „samodzielnego dodatku”) budzi niesamowite wrażenie. Jasne, problemy techniczne się zdarzają, a struktura niektórych questów czy lokacji może budzić zastrzeżenia, ale problemy te bledną w kontekście tego, że wciąż mówimy o dziele grupy utalentowanych fanów pełnych samozaparcia i miłości do serii.
Fallout London na nowo rozbudziło we mnie sympatię do marki, która przez lata zdążyła nieco przygasnąć. Odświeżające uczucie obcowania z lubianym uniwersum, ale w nowym kontekście po parunastu godzinach zabawy nie słabnie i prawdopodobnie zostanie ze mną jeszcze na długo. Ufam, że dzieło Team Folon zapisze się w historii gamingu jako przykład tego, jak wyglądać mogą ambitne, fanowskie projekty oraz benchmark tego, czym może być dopieszczona modyfikacja tworzona z pasji i miłości do materiału źródłowego.