Zapomnijcie o Vampire Survivors. Ten hit Steama bije go na głowę
Hej, ty, w końcu się obudziłeś. Jakie draże Korsarze? Jaka walka z pokrzywami? Jakie wampiry? Nie ma żadnych wampirów za 9 złotych. Chwytaj za broń i ruszaj po zielony złom. Jesteś ziemniaczkiem.
Lata temu jako młody adept sztuki gamingu zagrywałem się w niszowego wówczas Crimsonlanda (chyba nawet był to wtedy freeware) i odkrywałem korzenie idei blendowania roguelite’a i bullet hella z akcyjniakiem (efekt tegoż zwę dalej autorsko rog’n’slashem). Marzyłem, że zagram kiedyś w coś podobnego, ale z większym budżetem, rozmachem i magnetyzmem niepozwalającym oderwać się od blaszaka.
Lata później, z najgłębszych czeluści steamowej pulpy, wynurza się Vampire Survivors, uderzające zarówno swoim indyczo-budżetowym rodowodem, jak i uzależniającym gameplayem. Świat ogarnia pikselowe szaleństwo. A że całość podana została w cenie kebabu na cienkim, liczby wykręcane przez VS robiły wrażenie. Z zawodowego obowiązku, ciekawości, a może przede wszystkim z sentymentu do poznanego wcześniej Crimsonlanda stałem się częścią hordy graczy eksterminujących wrogie kreatury w dziesiątkach tysięcy. Jak się niedługo potem okazało, było to tylko preludium do symfonii zniszczenia, a dzierżącym batutę okazał się... ziemniak.
Pa na to – Brotato
Niedawno światło dzienne ujrzała finalna wersja Brotato – gry, która pozwala we wspomnianego ziemniaka się wcielić. Czemu nasza bulwa musi walczyć o życie z zastępami mrocznych stworów i zbierać bliżej niezidentyfikowane zielone materiały? Jako jedyna osoba, która owo pytanie kiedykolwiek zadała, pozwolę sobie odpowiedź ograniczyć do lakonicznej, a jakże, wypowiedzi twórców na ten temat: statek ziemniaka rozbija się na planecie obcych, a ten podejmuje walkę. I wiecie co? To wszystko. Przejdźmy do mordowania.
Szybka pastylka danych dla tych, którzy nie wiedzą, z czym tego typu gry się je: wybieramy postać, zabijamy wrogów, zyskujemy nowe narzędzia mordu i gromadzimy doświadczenie, rozwijając protagonistę i eksterminując coraz to liczniejsze hordy nieprzyjaciół – aż do finałowego bossa. Tyle. Taka rozgrywka trwa z reguły nie dłużej niż 30 min, a gracza pozostawia z bananem na ustach i obniżonym poziomem stresu. Uczciwa wymiana. Prosta zależność.
Ale czym nasz Brotato wybija się ponad „Wampiry” oraz tłum konkurentów, którzy jak grzyby po deszczu wyrośli po premierze gry studia poncle? Otóż niemal każda składowa tworu nazwanego przeze mnie rog’n’slashem została tu zrealizowana w sposób idealny, a jej rdzeń i element najważniejszy w przypadku tej gamingowej rodziny, czyli replayability, ma granice sięgające niemal nieskończoności.
Tłuczone ziemniaki
Pozwolę sobie użyć Vampire Survivors jako matrycy dla pewnego standardu gier typu rog’n’slash, w końcu to „Wampiry” wyznaczyły początek epoki renesansu wspomnianego gatunku.
No więc w VS wybieramy postać spośród kilkudziesięciu standardowych, dodatkowych, ukrytych i zdobycznych. Fajnie. Różnią się one jakąś statystyką oraz umiejętnością startową. W trakcie gry możemy dowolnie naszego bohatera rozwijać, wskazując umiejętności z puli dostępnych, łącząc je, tworząc buildy czy potężne kombinacje. Wszystko po to, by każda nowa rozgrywka była inna od pozostałych, dostarczała innych wrażeń, wyzwań, trudności.
Jak to wygląda w praktyce? Postacie różnią się raczej cyferkami oraz kosmetyką, natomiast rozwój oparty na umiejętnościach z czasem traci na świeżości i elemencie zaskoczenia... W jednym VS z pewnością jest świetne – daje poczucie potęgi. Gdy ewoluujemy w upragnioną stronę lub znajdziemy skrzynkę wypchaną solidną dawką upgrade’u, nagle czujemy, że przeciwnicy rozsypują się pod wpływem naszej potęgi – jak domki z kart pod naporem tornada.
Brotato robi to wszystko nieco subtelniej, ale też w sposób dalece bardziej zniuansowany. Umiejętności zastąpiono orężem, którego nasz ziemniak może w standardzie dzierżyć do sześciu sztuk, a oręż ten raz, że ma zróżnicowane statystyki, dwa – różne zasady działania, trzy – można go rozwijać oraz łączyć w pakiety dające synergiczne premie. Ale to nie wszystko. Każdy kolejny poziom pozwala na zwiększenie jednej z wielu statystyk, a za materiały zbierane na kolejnych arenach naszych zmagań możemy kupować przedmioty, często w znaczny sposób wpływające na nasze poczynania w kolejnej rundzie. Rund jest 20, a wspomnianą wcześniej potęgę możemy odczuć z nawiązką już niedługo po nieco wolniejszych i mniej wymagających pierwszych etapach. O ile dobrze zbudujemy postać. I tutaj zaczyna się zabawa.
Wszystko można zrobić z tych ziemniaków
Twórcy Brotato, studio Blobfish, za śmieszne pieniądze ofiarowują nam tyle możliwości uporania się z postawionym przez nich wyzwaniem, iż gdybym miał czapkę, wachlowałbym nią jak w ukropie, chyląc czoła przed ich inwencją (ostatnio podobny stan wzbudziła we mnie rozgrywka w Slay the Spire, gdzie autentycznie zazdrościłem autorom funu z wymyślania kolejnych artefaktów). Przypomnijmy – VS postaciami stoi. A co oferuje Brotato? Oczywiście – postacie.
Z tą różnicą, że każda z nich, a jest ich nieco ponad 40, zapewnia zupełnie inne doświadczenie z rozgrywki. Co do zasady cel jest zawsze ten sam – przeżyć i pokonać finałowego bossa, jednak droga do jego osiągnięcia różni się w sposób wręcz urzekający w zależności od wybranej postaci, a niemal każda z nich opiera swoją potęgę na innym mechanizmie gameplayowym.
Możemy poprowadzić pyrę skupiającą się na obrażeniach od żywiołów, walce na dystans lub w zwarciu. Standard. Albo też grubasa, który zadaje tym więcej obrażeń, im więcej posiada punktów życia. Z kolei demon również bazuje na energii życiowej z tym, że zamiast płacić za przedmioty materiałami, oddaje w zamian cenne punkty. A może wybrać golema, którego mobilność i skuteczność bojowa zwiększa się, gdy żywotność spada poniżej połowy? Jednak uwaga – w ciągu gry nie może się uleczyć!
A gdyby tak całą rozgrywkę oprzeć na drzewach, które rąbiemy z nadzieją na specjalne skrzynki zawierające cenne łupy? W odpowiedzi na to pytanie powstał kryptyd, który swoją potęgę buduje właśnie na drzewach, szacunku do natury i „zalesieniu” planszy, toteż zamiast karczować ją w nadziei na wspomniane skrzynki, unika ich wycinki. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by jego atut, w postaci zwiększonej szansy na pojawienie się drzewa, przekuć w strategię zupełnie odwrotną – niszczyć każde z nich, zyskując w ten sposób niezliczone nowe przedmioty. Rzecz jasna, warto zainwestować w takim przypadku w atrybut szczecią.
Postaci miłujących naturę i drzewostan jest kilka, ale nie zawsze nasza strategia musi być zależna od profilu określonego przez twórców gry. Istnieją przedmioty tak potężne, że można oprzeć na nich cały build, jak na przykład ten stawiający śmiercionośną wieżyczkę w miejscu każdego ściętego drzewa. Dorzucając do tego nieco punktów zainwestowanych w inżynierię i wybierając np. streamera, otrzymującego bonus do pancerza za każdą zbudowaną strukturę, możemy uzyskać coś interesującego. Hmm... a gdyby tak, grając streamerem, zamiast wieżyczek, wybrać nożyce ogrodowe jako broń podstawową i budować ogrody zapewniające uzdrawiające owoce? To przecież też struktury! Takich pytań jest bez liku, a odkrywanie nowych możliwości, dróżek i synergicznych połączeń przynosi tony radości.
Mógłbym wymieniać tak bez końca, bo kto powiedział, że aby przejść grę, musimy zadawać obrażenia? Nic z tych rzeczy. Gdzieś napisano, że potrzebujemy klawiatury do zabawy? A może stworzyć build oparty na bezruchu prowadzonego ziemniaka? Proszę bardzo. Uwierzcie mi, mógłbym tak długo, a nie napomknąłem nawet o tym, na ile różnych sposobów da się regenerować ubywające punkciki obrazujące nasz stan zdrowia, bo o tym, że archetypów postaci bazujących na tym parametrze jest kilka, wspominać chyba nie muszę, right?
Mięsko zostaw, zjedz ziemniaczki
Drugim filarem Brotato, obok niebywałej elastyczności w kreacji własnego stylu, jest... wolność w sposobie konsumpcji gry. Co to oznacza, tak z kartoflanego na nasze? Ach, w ziemniaczanym dialekcie to stwierdzenie ma wiele znaczeń.
Przede wszystkim podział pojedynczej rozgrywki na rundy. Jako że każda z nich trwa kilkanaście sekund, a z gry można wyjść w dowolnym momencie, zaczynając po powrocie od ostatniego etapu, gracz nie musi się zastanawiać, czy ma dostatecznie długą chwilę, by zasiąść do Brotato. Ba! Nie musi siadać, a kilka rundek może strzelić w biegu.
Drugim rozwinięciem myśli wiodącej tego śródtytułu jest możliwość wyboru poziomu trudności gry, stawiającego przed graczem zupełnie nowe wyzwania, przeciwników, bossów. Że nie jest to sztuczne pompowanie statystyk wrogów? Dziwne, nie? Choć i taka opcja się pojawia – w menu gry, przy pomocy kilku suwaków, możemy utrudnić sobie życie, zwiększając np. żywotność czy też szybkość napotykanych kreatur, co po naszej wiktorii gra skrzętnie odnotuje przy konkretnej zwycięskiej postaci.
Co poza tym? Tryb nieskończonych fal wrogów, liczne wyzwania odblokowujące nowych bohaterów, przedmioty, oręż czy w końcu wsparcie moderskie dodające do współczynnika replayability dodatkową cyferkę w prawym górnym rogu. Choć grafika (i muzyka) jest zaledwie pretekstowa (a i tak o niebo lepsza od paskudnego pixel artu VS), nie dajcie się zwieść – Brotato rozgrzeje Was niczym konsumpcja surowego ziemniaka, posieka niczym frytki, rozgniecie i – jak na rasowego zbója przystało – zrobi z Was placek po zbójnicku.
PS. Mimo powyższej mało wyszukanej analogii kulinarnej doceńcie, proszę, że przez cały tekst nie padło choćby słowo o kraju ze stolicą w Rydze. Mój trud skończony!
PPS. Wrażeniami dzielę się po niemal 150 godzinach naparzania stworów oraz po zdobyciu platyny na Steamie.