autor: Dariusz Pasturczak
Resident Evil 4 - recenzja gry na GameCube
Idea i klimat „Resident Evil 4” zmieniały się niemalże 3 razy. Wiele rozwiązań, jak choćby sklepy czy brak zombie budziło wątpliwości fanów serii. Czy Capcom stanął na wysokości zadania? Czy „Resident Evil 4” to nadal te klimaty, które lubimy?
Recenzja powstała na bazie wersji GCN.
Są gry, na które czeka się miesiącami, a nawet latami. Autorzy skąpo podają informacje i detale, niejednokrotnie zmieniają koncepcje. Czasami bywa ze po drodze od pierwotnych założeń do finalnego produktu zachodzi tak wiele zmian, że gra nie jest już tym, czym miała być. Jedną z takich gier jest właśnie czwarta odsłona Resident Evil – serii, która zapoczątkowała gatunek survival horror.
Jeśli wierzyć autorom, idea i klimat Resident Evil 4 zmieniały się niemalże 3 razy. Zespół wprowadził wiele zmian do przestarzałego już schematu rozgrywki. Wiele rozwiązań, jak choćby sklepy czy brak zombie budziło wątpliwości fanów serii z całego świata. Czy Capcom stanął na wysokości zadania? Czy Resident Evil 4 to nadal te klimaty, które lubimy?
Powiedzmy sobie szczerze, RE4 to zupełnie nowy rozdział serii. Nie jest to typowy Resident. Wiele osób twierdzi, że to zupełnie inny klimat i zasadniczo gra mogłaby się ukazać pod zupełnie innym tytułem. Trudno się nie zgodzić z takimi wypowiedziami. Zarówno w trakcie gry jak i po jej skończeniu właśnie takie myśli mogą chodzić po naszych głowach. Złośliwi mogą powiedzieć, że Capcom użył kultowej nazwy jedynie ze względów marketingowych.
Prawda jest taka, że nawet najlepsze schematy po pewnym czasie stają się nudne – ile razy można robić to samo tylko w nieco innych lokacjach? Dlatego właśnie chłopaki postanowili wprowadzić kilka nowych patentów, po części zapożyczonych z innych gier – tym samym oddając nam nowy, ale mimo wszystko typowy dla serii, klimat rozgrywki.
Największą innowacją, w stosunku do poprzednich odsłon, jest sterowanie, w szerokim tego słowa znaczeniu. Samo poruszanie zostało wzbogacone o tak zwane Quick Time Events, które po raz pierwszy wprowadziła Sega w swym Shenmue.
Leon potrafi przeskakiwać niewysokie plotki oraz inne ogrodzenia, kopnąć drabinę, ponownie ją ustawić – to jednak tylko procent możliwości. QTE to swoista esencja rozgrywki w RE4. Pojawiają się w ogromnej ilości i w najmniej oczekiwanych momentach, począwszy od potyczek z wrogami po wstawki filmowe, dzięki czemu nie ma momentu wytchnienia. JoyPad nie ma prawa wydostać się z naszych dłoni choćby na chwilę, głownie ze względu na czas reakcji. Zazwyczaj mamy dosłownie sekundę, by wcisnąć odpowiednią kombinację. Potyczki z bossami, ucieczka przed goniącym nas, ogromnym posągiem. To tylko przykłady. Kulminacyjnym momentem w mojej opinii jest walka z jednym bossem, polegająca tylko i wyłącznie na poprawnym wstukiwaniu klawiszy.
Zazwyczaj porażka kończy się śmiercią lub utratą ogromnej ilości energii. A żeby nie było za łatwo, przy kolejnych podejściach sekwencja klawiszy może ulec zmianie. Efektem jest zwiększona dynamika całej rozgrywki, szczególnie za pierwszym razem.
Kolejną innowacją jest system walki. Wprowadzono system trafień – laserowy celownik w każdej z broni pozwala na dokładne oddanie strzału w jedną z wybranych części ciała. Zazwyczaj najlepiej celować jest w głowę, wtedy przeciwnik zostanie na chwilę ogłuszony i można wykonać kopniak, który powali go na ziemię. Jednak nie zawsze jest to konieczne. Czasami wrogowie mają osłony w postaci tarcz lub hełmów. Wtedy najlepiej jest celować w dolne kończyny. Celnym strzałem można także wytrącić broń z ręki czy tez odstrzelić lecące w naszą stronę ostrze. Od razu widać, że jest to najbardziej dopracowany element czwartego Residenta.
Ostatnią ważną nowinką jest element „kolekcjonerski”. Przez całą drogę znajdziemy wiele mniej lub bardziej kosztownych przedmiotów oraz miejscową walutę. Jest to dość istotne, gdyż za zdobyte fundusze możemy zakupić broń oraz polepszyć jej parametry. Początkowo uznałem ten pomysł za chybiony – sklep w horrorze, gdzie broń zdobywamy z trudem i musimy, oszczędzać każdy nabój? Na szczęście obawy szybko się rozwiały. Napotykani sprzedawcy oferują wyłącznie broń i przedmioty pomocnicze jak choćby mapy. Nie ma szans, aby się uzbroić po zęby i beztrosko brnąć przed siebie. Tym bardziej że pieniędzy nie ma zbyt wiele, a ceny są dość wysokie i zakupy muszą być przemyślane. Po za tym samo zbieranie rzeczy jest całkiem przyjemne.
Chłopaki z Capcomu się postarali i urozmaicili nawet ten system. Znalezione przedmioty mają określoną wartość, jednak część z nich możemy podwyższyć łącząc je z innymi. Sama korona będzie warta sporą sumę, ale gdy umieścimy w niej kilka drogocennych kamieni, jej cena będzie znacząco większa. Dzięki czemu poszukiwania skarbów potrafią wciągnąć, tym bardziej że większa ich część została ukryta w pomysłowy sposób.
Historia przedstawiona w Resident Evil 4 jest najsłabszym elementem gry. Jest prosta i naiwna wręcz do bólu. 6 lat po wydarzeniach w Racoon City Leon otrzymuje zadanie odszukania córki prezydenta – Ashley – a następnie bezpieczne dostarczenie jej do domu. W tym celu udaje się do Europy, gdzie podobno widziano osobę o ogromnym podobieństwie. „Tubylcy” nie są skorzy do pomocy i przeczą zasadzie ze „każdy powinien znać angielski”. Z czasem ujawnia się tajny plan Lorda Saddler’a, sprawcy porwania. Jednak całość jest płytka i gdyby nie znakomicie wyreżyserowane wstawki filmowe byłoby tragicznie. Zasadniczo tylko dzięki nim można zapomnieć i zarazem wybaczyć scenarzystom tę historyjkę. Filmiki zostały zrobione po mistrzowsku, pełne akcji i znakomitych ujęć. Niejeden film akcji mógłby prosić o takie sceny, jakie zobaczymy w RE4.
Skoro wspomniałem już o wstawkach, grzechem by nie było napisać o grafice. Jedyne słowo jakie nasuwa mi się na myśl to R-E-W-E-L-A-C-J-A! Resident Evil 4 posiada najlepszą, najbardziej dopracowaną oprawę wizualną, jaką możemy zobaczyć na GameCube, a nawet na wszystkich obecnych konsolach. Mogę napisać, ile to poligonów przypada na samą twarz Leona czy Ashley, jak wiele cząsteczek tworzy realistyczne efekty dymu, ognia czy wody. Jednak to nie ma sensu – to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Bogactwo architektury i dbałość o detale widzieliśmy już w grach ze stajni Capcom nie raz, jednak to co oglądamy na ekranie to prawdziwy majstersztyk. Poczynając od wioski, poprzez zamek, klasztor, kanały i wyspę wojskową a na wnętrzach gotyckich skończywszy – budzi podziw. Różnorodność jest spora, choć nie ogromna. Bogactwo detali momentami przytłacza i zamiast grać warto się zatrzymać i pooglądać otoczenie. Wnętrze zamku jest pełne wszelkiego rodzaju zdobień, na ścianach wiszą kopie prawdziwych obrazów. Woda wygląda tak jak powinna. W jaskiniach są stalagmity i kałuże, w które uderzają krople wody z sufitu. Do tego dochodzi genialny momentami design, który jeszcze bardziej podnosi wrażenie. Każda z lokacji posiada własny, specyficzny klimat.
Mimika postaci także jest dopracowana. Momentami widać drobne niezgodności w padających słowach i ruchach ust, ale wszelkie gesty i wyraz twarzy są niezwykle wiarygodne. Do tego wszystkiego dochodzi znakomita gra świateł, dopracowana w najmniejszych szczegółach. Dynamiczne oświetlenie sprawia, że otoczenie jest jeszcze bardziej interesujące. Żarówki „huśtające” się w kopalni czy też błyskawice rozjaśniające na moment pomieszczenia zamku – to elementy, które sprawiają ze „czwóreczka” jest po prostu piękna.
Jedyną skazą na tym diamencie jest teksturowanie. O ile z normalnej odległości wszystko jest piękne, to po podejściu do ściany widać rozmycia i plamy. Niestety GameCube nie posiada zbyt wiele pamięci. Ale to detal. Przez całą grę jedynie kilka razy będziemy zmuszeni przykleić się do ściany, dzięki czemu te kilka momentów nie psuje ogólnego wyglądu. Cała reszta to, jak wspomniałem, prawdziwe mistrzostwo wykonania. Najpiękniejsza gra na tę konsolę.
Zmiana klimatu i sposobu rozgrywki, wymusiła także zmianę oprawy audio. Ponieważ akcja dzieje się w Hiszpanii, uświadczymy typowe dla tego kraju tematy muzyczne. Zauważalne jest to już w intrze. Dalej bywa różnie, momentami powracają typowe dla serii utwory, jednak w innej formie. Odgłosy to już klasyka Capcom’u. Standardowo każda broń ma „nagrane” prawdziwe odgłosy zarówno strzału jak i przeładowania. Pomruki wieśniaków oraz ich okrzyki spełniają swą rolę, wystraszą Was i wzbudzą czujność. Jeśli zaś chodzi o dialogi, to bywa równie. Ich poziom nie jest wyrównany. Widać, że aktorzy starali się – choć najlepiej wypadli Leon i Ashley, Lord Saddler tez się „udał”.
Biorąc pod uwagę masę nowych patentów, logiczne jest, że czwarty Resident do krótkich gier nie należy. Pierwsze podejście to co najmniej 20 godzin z hakiem, przepełnione akcją i nowymi pomysłami. To całkiem sporo i gwarantuje, że nie ma miejsca na nudę. Przez cały czas dzieje się coś nowego, a gdy myślimy ze już wszystko widzieliśmy – autorzy znów serwują nam coś innego. Widać, że długie oczekiwanie się opłaciło. Po jednokrotnym ukończeniu gry, dostajemy możliwość powiększenia arsenału o dwie specjalne zabawki oraz wybór dodatkowych wdzianek dla czołowych postaci opowieści. Jak by było mało, są jeszcze dwa bonusowe tryby: The Mercenaries oraz Assignmend Ada.
Pierwszy to mutacja tego, co było w RE3 – w jednej z czterech lokacji mamy za zadanie eksterminację jak największej ilości przeciwników w określonym przedziale czasu. Czysta rozwałka, a za dobre wyniki otrzymujemy dodatkowe postacie, z odmiennym arsenałem. Z Kolei Ada to dodatkowy rozdział do głównej fabuły RE4. Bohaterką jest Ada Wong, którą spotykamy kilkakrotnie, kierując poczynaniami Leona. To w zasadzie taki „subquest”, który pokazuje wszystko z nieco innej perspektywy i daje kilkanaście minut zabawy – w efekcie przedłuża kontakt z gra w znaczący sposób.
Czas, jaki Capcom poświęcił na pracę nad ich najnowszym dzieckiem nie poszedł na marne. Chłopaki wiele razy kształtowali naturę i charakter, swego tworu. Kilka lat ciężkiej pracy sprawił ze Resident dojrzał i zmienił się nie do poznania. Z horroru stał się grą akcji najwyższych lotów, zawierającą wiele elementów przyśpieszających bicie serca. Nie jest już tak strasznie, nie jest już tak jak było. Nie ma zombie.
Jest za to coś zupełnie nowego oraz stare, znane patenty przedstawione w nowej formie. Nie licząc niezbyt ambitnej fabuły i kilku drobnych błędów, Resident Evil 4 to gra prawie doskonała. To jedna z tych pozycji, która zostanie zapamiętana na zawsze. Tytuł, który oferuję zabawę na najwyższym poziomie. Owszem wiele nowych rozwiązań owocuje momentami innym klimatem.
Moim zdaniem to bardzo dobrze, że Capcom odważył się na zmianę schematów serii, gdyż udało mu się to znakomicie. Niezależnie, czy jesteście fanami RE, czy też zupełnie nowymi w tym temacie – ta gra to coś niezwykłego. Każdy powinien zagrać, zobaczyć, choć chwilę. Nie będę oryginalny pisząc te słowa, ale Resdent Evil 4 to najlepsza gra na GameCube’a – warta swej ceny.
Aklosnok
PLUSY:
- nowy gameplay;
- znakomita grafika;
- wyrównany poziom;
- bonusy;
- dodatkowe tryby;
- atrakcyjność powtórnej rozgrywki.
MINUSY:
- fabuła;
- tekstury.