Mulatu Astatke – Mulatu of Ethiopia

Kto widział film Broken Flowers, ten z pewnością zna Mulatu Astatke. Bohater filmu Jima Jarmuscha wyruszał na poszukiwanie córki ze składanką, którą podarował mu przyjaciel. Dominowały na niej nastrojowe kompozycje tego właśnie etiopskiego muzyka, powszechnie uważanego za ethio-jazzu. Po wyjściu z kina człowiek miał te kompozycje w głowie…

W latach 50. wyjechał do Walii na studia. Miał zostać inżynierem, ale ostatecznie ukończył szkołę muzyczną w Londynie i rozpoczął współpracę z wokalistą jazzowym Frankiem Holderem. W latach 60. mieszkał już w Stanach Zjednoczonych, gdzie uczył się gry na wibrafonie, perkusji i kongach. Z czasem nawiązał współpracę z największymi muzykami tamtych czasów, choćby z Duke’em Ellingtonem. No i stworzył ethio-jazz, łącząc tradycyjną etiopską muzykę z klasycznym jazzem.

Płyta Mulatu of Ethiopia z 1972 roku w swojej najnowszej, współczesnej odsłonie, przynosi siedem utworów dwukrotnie powtórzonych na płycie (stąd łącznie jest ich czternaście). Skąd taka decyzja? Ano część została nagrana w systemie mono, a część w stereo. W efekcie to łącznie blisko godzina klimatycznej muzyki łączącej dźwięki wibrafonu i perkusję, wzbogaconych gdzieniegdzie o saksofon (choćby w najdłuższej, siedmiominutowej kompozycji Chifara), kiedy indziej o flet (Mascaram Setaba), wreszcie konga (Mulatu).

Mulatu of Ethiopia jest płytą z jednej strony radosną, chwilami wręcz funkową, z drugiej zaś chwilami nieco melancholijną, przesiąkniętą zadumą. Jednocześnie spójną i zapadającą w pamięć, skutecznie odtwarzającą atmosferę jazzowych klubów. Rzecz nie tylko dla koneserów.

Fifi

Mulatu Astatke, Mulatu of Ethiopia

Polub nas na FacebookuTikToku i Instagramie.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.