Dragon Ball: Sparking! ZERO Recenzja gry
Recenzja gry Dragon Ball Sparking! ZERO - czysta, niezobowiązująca frajda z masą fanservice’u
Im bliżej premiery Dragon Balla Sparking! ZERO, tym gra coraz bardziej sprawia wrażenie produkcji, do której fani Goku będą wzdychać przez lata. Ogromna liczba postaci, świetnie wystylizowana grafika oraz klasyczna rozgrywka - sprawdźmy, czy to wystarczy.
Aż trudno uwierzyć, że od – wydawałoby się – powszechnie uwielbianego przez fanów Dragon Balla Z: Budokai Tenkaichi 3 minęło już 17 lat i dopiero teraz otrzymaliśmy pełnoprawnego następcę cyklu, w który namiętnie zagrywali się użytkownicy poczciwego PS2. Jasne, w ostatnich latach powstało wiele gier osadzonych w tym uniwersum – część z nich okazała się bardzo udana (świetny Dragon Ball FighterZ czy nadal popularny Xenoverse 2), część mniej (eksperymentalny Dragon Ball: The Breakers). Przyszła więc pora zobaczyć, do której grupy zalicza się nowa produkcja z udziałem Goku i spółki.
Dragon Ball Sparking! ZERO w bezpośredni sposób nawiązuje do klasycznej marki Budokai Tenkaichi – zarówno od strony rozgrywki arenowej bijatyki w pełnym 3D, jak i zawartości, oferując wręcz olbrzymi i niemal kompletny rooster aż 181 grywalnych postaci. Nawet gdy zwrócimy uwagę na fakt, że w tej liczbie zawarto różne formy niektórych bohaterów, i tak robi ona ogromne wrażenie. To najobszerniejszy zestaw postaci w historii gier z cyklu Dragon Ball, a twórcy pozwalają nam stanąć do walki nie tylko najpopularniejszymi bohaterami, ale również tymi czysto epizodycznymi i mniej oczywistymi. Pod tym względem jest naprawdę super i każdy fan bez problemu znajdzie tu swojego ulubieńca.
Boski Miszcz, Szatan Serduszko i Goliznowicz – tutaj znajdziecie niemal każdego!
Gorzej, że w trakcie rozgrywki poszczególni bohaterowie nie różnią się specjalnie stylem walki – większość z nich radzi sobie podczas starć bardzo podobnie, dysponując po prostu innymi statystykami i technikami specjalnymi. Jasne, że od składu 181 postaci nie oczekuję, by każda miała własne mechaniki, ale za chociaż parę archetypów i „klas” typowych dla bijatyk bym się nie obraził, zwłaszcza że mierzymy się tu z innymi drużynowo i pewne wariacje dodałyby fajnej synergii. Cieszy mnie za to powrót przemian, więc zamiast wybierać określoną formę, niektórzy wojownicy mogą się przeobrazić również podczas samej walki. W pojedynkach korzystamy natomiast z dosłownie kilku prostych mechanik i niezależnie od wybranej postaci wyprowadzamy szybkie combosy lekkim atakiem, urozmaicając je mocniejszymi ciosami, a gdy nadarzy się okazja, ładujemy energię i posyłamy niszczycielką technikę w stronę rywala – wszystko oczywiście w pełnym 3D z możliwością swobodnego latania po planszy. Rozgrywka ze sztuczną inteligencją bywa trudna do czasu, aż uświadomimy sobie, że praktycznie z każdym wyzwaniem można sobie poradzić, eksploatując dosłownie jedną taktykę i nadużywając dwóch przegiętych ataków. Na szczęście potykanie się z żywym przeciwnikiem jest ciekawsze i gra zyskuje wówczas dodatkowy koloryt. Po czasie dostrzegłem, że Dragon Ball Sparking! ZERO ma nieco więcej głębi w systemie walki, niż początkowo sądziłem, a kluczową rolę odgrywają mechaniki defensywne w postaci kontr, uników i teleportacji.
Niestety, balans jest przy tym kwestią totalnie umowną. W trybach sieciowych skorzystano z mechaniki „punktów” podobnej do tej z bijatyk Capcom vs. SNK – siła postaci oceniona została punktowo, a układając drużynę, dysponujemy ich ograniczoną pulą. Możemy więc stworzyć liczniejszy, lecz słabszy zespół lub wybrać po prostu mniej wojowników, ale za to mocniejszych. Cieszę się, że tryb sieciowy to coś więcej niż walki towarzyskie i rankingowe, a twórcy zadbali o funkcjonalne lobby z opcją oglądania potyczek oraz o możliwość zakładania prywatnych meczów – elementy, które od lat powinny być standardem, tymczasem do dziś się zdarza, że niektórzy o nich zapominają. Jeśli chodzi o samą jakość infrastruktury, z tym bywa różnie (nie zaimplementowano kodu sieciowego rollback) – o ile jednak gra sygnalizuje dobre połączenie z przeciwnikiem, nie powinniście narzekać na lagi i opóźnienie. Trzymałem się rywali, z którymi stan połączenia świecił na zielono, i większość rozegranych meczów nie sprawiła mi pod tym względem jakichś szczególnych problemów, oferując stabilną rozgrywkę, a wyznam, że nie dysponuję specjalnie szybkim łączem. W przetestowanej przeze mnie próbce było więc dobrze, choć sytuacja może się pogorszyć, gdy na serwery już po pełnej premierze wkroczy większa liczba graczy. Ode mnie oczywista rada, by po prostu unikać użytkowników, przy których wskaźnik spada poniżej 4 kresek.
Wracając do systemu walki, trzeba pamiętać, że typowe arenowe anime fightery mają to do siebie, iż niuanse systemowe nie odgrywają w nich aż tak istotnej roli – choć (jak już wspomniałem) SPARKING! Zero wypada pod tym względem zaskakująco ciekawie. Nadal jednak liczy się tu przede wszystkim efekciarstwo, przystępność i po prostu czysta, niezobowiązująca frajda z masą fanservice’u i serducha do materiału źródłowego. Pod tym względem Dragon Ball Sparking! ZERO nie zawodzi. Twórcy przygotowali dla postaci masę unikalnych dialogów, a odwzorowanie słynnych animacji z kreskówki wypada miejscami spektakularnie – generalnie ta gra „umie wyglądać” i nawet pomimo pewnych umowności graficznych (głównie w otoczeniu) często prezentuje się wręcz doskonale. Zwłaszcza gdy mowa o postaciach, ich cieniowaniu czy efektach graficznych, jak np. aura Ki. Mimika bohaterów podczas wyprowadzania specjalnych ataków jest szalenie ekspresyjna, a wszelkim wiązkom energii towarzyszą fale uderzeniowe, od których unoszą się elementy otoczenia. Oko cieszą również dodatkowe detale, jak włosy postaci falujące przy podmuchach wiatru. Ogląda się to bardzo dobrze, choć jednocześnie po pewnym czasie długaśne animacje najpotężniejszych technik potrafią męczyć.
Przy tym wszystkim Dragon Ball Sparking! ZERO idzie trochę za daleko w inspiracjach Budokai Tenkaichi i powiela część problemów tamtych gier, takich jak np. zepsuta kamera, która działa chaotycznie i nie potrafi nadążyć za ekstremalnie szybką akcją, gdy postacie co chwilę się teleportują, latają we wszystkie strony i korzystają z pędu. Najbardziej dotkliwe okazuje się to podczas ataków wyprowadzanych z szarży, w przypadku których najczęściej po prostu nie trafiałem, marnując niepotrzebnie energię Ki mojej postaci.
Sterowanie
Dobrze pamiętam, że w czasach świetności Budokai Tenkaichi 3 sporo moich znajomych miało kłopoty z obsługą sterowania, które wydawało się nazbyt skomplikowane. Do tego gra potrafiła dosłownie zamęczyć gałki analogowe za sprawą szalonych QTE. Twórcy Dragon Balla Sparking! ZERO świadomi tych problemów przygotowali nowy schemat sterowania z opcjonalnym wyborem klasycznego – w obu wariantach zrezygnowano z QTE, w których należy szybko obracać analogiem, więc nie musicie się już martwić o stan kontrolerów. Dodatkowo istnieje opcja przypisania każdej funkcji i dopasowania sterowania do własnych preferencji.
Dziesięciokrotny Kaio-Ken!
Pomimo problemów z kamerą i dość prostego systemu walki w Dragon Balla Sparking! ZERO gra się nadal wystarczająco przyjemnie, a system progresu motywuje do dalszej zabawy i spędzania kolejnych godzin na starciach. Za każdy pojedynek zdobywamy punkty doświadczenia, biegłości danej postaci oraz walutę, którą następnie można wydawać na dodatkowe kostiumy i wojowników. Nie brakuje też specjalnych celów i wyzwań, a wielu na pewno wciągnie się w tworzenie własnych scenariuszy. Twórcy przygotowali tryb walk z możliwością wymyślenia krótkiej historii z prostymi przerywnikami filmowymi i opcją ustalenia warunków do spełnienia podczas potyczki, jak przykładowo wykończenie wroga określoną techniką. Przyjemny dodatek, który z pewnością wydłuży żywotność gry. Zwłaszcza że gracze łatwo mogą dzielić się swoimi pracami z resztą społeczności.
Czuję się natomiast lekko rozczarowany trybem fabularnym. Autorzy spróbowali tym razem nieco innego podejścia zamiast liniowego przedstawienia wydarzeń z anime i mangi. Mamy bowiem do wyboru kilka kampanii prezentowanych z perspektywy konkretnych bohaterów. W efekcie decydujemy się na daną postać i staczamy najważniejsze walki z jej udziałem aż do zakończenia rozdziałów z Turnieju Mocy. Zwiastuny sugerowały jednak, że będzie to tryb pełen filmowych przerywników, a w praktyce jest ich niewiele i przez większość czasu przyszło mi oglądać statyczne tablice z suchym tekstem bardzo ogólnikowo streszczającym wydarzenia. Możliwość rozgałęzienia historii i sprawdzenia alternatywnych ścieżek również nie wprowadza niczego ciekawego, polegając po prostu na odblokowaniu paru dodatkowych walk oderwanych od kanonu anime. Pomysł na kilka oddzielnych kampanii jako taki jest w porządku, szkoda jednak, że wykonano to wyraźnie budżetowo.
- mnóstwo fanservice’u i aż 181 grywalnych postaci;
- efekciarskie i ładnie wykonane animacje ataków specjalnych;
- motywujący do grania system progresu;
- przyjemny gameplay w stylu klasycznych gier spod znaku Budokai Tenkaichi;
- sporo trybów zabawy.
- budżetowo potraktowana fabuła;
- chaotyczna kamera, która nie nadąża za akcją;
- za dodatkową muzykę z anime trzeba dopłacić
- większość postaci walczy w zasadzie identycznie.
Doceniam za to, że w paru starciach mamy okazję posłuchać licencjonowanej muzyki z serialu, na czym walki niesamowicie zyskują. Niestety, dzieje się to wyjątkowo rzadko, natomiast autorski soundtrack nie przypadł mi do gustu – szybko wypada z głowy i w zasadzie nie zwraca się na niego uwagi. Dlatego czuję lekki niesmak, że twórcy życzą sobie dodatkowe pieniądze za zakup paczek z utworami z anime – choć rozumiem, iż jest to spowodowane po prostu kwestiami licencyjnymi.
Godny następca
Dragon Ball Sparking! ZERO stoi przede wszystkim ogromem zawartości (stanowiąc pod tym względem prawdziwą encyklopedię) oraz dobrze wykonanym fanserivce’em. Jeśli tylko nie oczekujecie przesadnie złożonego gameplayu i przymknięcie oko na problematyczną kamerę, czeka Was co najmniej kilkanaście godzin (obstawiam, że spędzicie z grą zapewne jeszcze więcej czasu) przyjemnej i efekciarsko podanej rozgrywki, pełnej ukłonów w stronę przygód Goku. To godny następca kultowego Budokai Tenkaichi 3.