Astronauta podróżuje przez Układ Słoneczny w celu odnalezienia zaginionego dwadzieścia lat wcześniej ojca.
- Aktorzy: Brad Pitt, Tommy Lee Jones, Ruth Negga, Donald Sutherland, Liv Tyler i 15 więcej
- Reżyser: James Gray
- Scenarzyści: James Gray, Ethan Gross
- Premiera kinowa: 20 września 2019
- Premiera DVD: 5 lutego 2020
- Premiera światowa: 29 sierpnia 2019
- Ostatnia aktywność: 29 sierpnia
- Dodany: 21 lutego 2018
-
Zabiera widza w podróż w kosmos... ludzkiego umysłu. Kapitanem tej podróży jest kapitalny Brad Pitt, rozsiądźcie się wygodnie i zapnijcie pasy.
-
Stanowi ucztę dla oczu i uszu, wizualnie często nawiązuje do klasyków jak "2001: odyseja kosmiczna", zachowując jednocześnie oryginalność. Fabularnie podnosi kwestie przemijania, sensu egzystencji i motywów działania jednostki oraz na pewien sposób kształtuje miejsce człowieka we wszechświecie. Dla miłośników kina sci-fi z przesłaniem i marzycieli o kosmicznych podróżach - seans omawianej produkcji jest obowiązkowy!
-
Jestem ciekawy, jak długo jeszcze amerykańscy twórcy będą eksploatować w kinie bezpieczne, konserwatywne, "południowe" wartości. Miałem nadzieję, że u progu lat 20. XXI wieku te czasy w końcu miną, a tu jednak moje oczekiwania okazują się mrzonką. Aby zadowolić jak największe grono odbiorców, zwłaszcza tych zaoceanicznych, twórcy tak zwanego high-endowego kina science fiction wysyłają w kosmos, gdzieś na granicę Układu Słonecznego, zmitologizowanego ojca.
-
Ad Astra okazuje się kameralną, intymną historią, której konwencja science-fiction służy zaledwie za odzienie, nie zaś rdzeń czy fundament i która unika widowiskowości, choć okraszona jest tak pięknymi obrazami i brzmieniem. Opowieścią pozbawioną nadęcia i patosu, stawiającą w centrum człowieka - bo to on przecież jest największą ze wszystkich zagadką kosmosu.
-
Na swój sposób "Ad Astra" jest filmem nawet imponującym, z umiarkowanym sukcesem łączy różne bieguny kina - komercję z arthousem, deklaratywność z subtelnością metafory.
-
Zabiera widza nie tylko w głąb kosmosu, ale i w głąb człowieczeństwa. Przepięknie sfilmowana pozycja obowiązkowa dla ludzi szukających w fantastyce egzystencjalnych historii.
-
Rozczarowanie po seansie Ad Astra jest tym większe, że przez długi czas film daje rzadką nadzieję na to, że obcujemy z kinem mogącym stawać w szranki z największymi dziełami gatunku twardego science-fiction jak Odyseja Kosmiczna czy Łowca Androidów.
-
Absolutnie przepiękna wizualnie, subtelna i melancholijna odyseja kosmiczna! Głęboko humanistyczna opowieść o wszystkim, co najważniejsze. A kreujący główną rolę Brad Pitt stworzył w tym obrazie jedną z największych kreacji w całej dotychczasowej aktorskiej karierze.
-
Strona wizualna opiera się tutaj w dużej mierze na ogromie przedstawianych widoków, więc warto nie zmarnować tej szansy. Ocena poniżej jest dość niska, bo nie mogę uczciwie przymknąć oka na te wszystkie durnoty, ale kto ma w sercu kosmos, ten nie powinien aż tak się nią przejmować.
-
Spokojne i nastrojowe kino. Ktoś kto liczył na dynamiczne kino pokroju Marsjanina może się srodze zawieźć, a tych na pewno przyciągnie twarz Brada Pitta, który całkiem dobrze radzi sobie z rolą.
-
Można zarzucać wiele Grayowi: że za wolno buduje tempo historii i do końca udanie wprowadza nagłe przyspieszenia akcji, ale jednego nie można mu odmówić: Jest prawdziwym profesjonalistą. To bez wątpienia wymagający i nie pozbawiony wad seans, który nie jest przeznaczony dla każdego, lecz i tak naprawdę warto wsiąść do tej rakiety i udać się wraz z Royem w tą refleksyjną i pełną mądrości podróż aż do kosmicznego jądra ciemności.
-
Liczne niedociągnięcia, które w Ad Astrze dostrzegłem, zdecydowanie przegrywają z pozytywami, bo kiedy ta produkcja robi coś dobrze, to jest w tym naprawdę bliska perfekcji. Świetny przykład bardzo dobrego filmu na podstawie, co najwyżej, średniej historii.
-
To, co może wyróżnić obraz Graya od innych klasycznych tytułów traktujących o kosmosie - z Odyseją kosmiczną i Interstellar na czele - to rezygnacja z inscenizacji dokowań i efektownych, patetycznych scen na skraju emocjonalnego wyładowania na rzecz portretowania człowieka na tle większego obrazka.
-
Tegoroczna "Ad Astra" kontynuuje dobrą passę aktora - to film porównywalny do takich dzieł, jak "Interstellar" i "Blade Runner 2049".
-
Bywa miejscami pompatyczny, nie powinno to jednak dziwić, z uwagi na podejmowaną tematykę. James Gray nie wyjawi wam, czy w kosmosie istnieją inne formy życia, ani co jeszcze kryje w sobie wszechświat. Uraczy was jednak poruszającą opowieścią o traumie i sile więzi międzyludzkich.
-
Zakochałem się w "Ad Astrze", głównie dzięki ponadczasowemu klimatowi i jeszcze lepszej warstwie audiowizualnej.
-
Broni się nawet wtedy, gdy z ekranu padają bana��y i wyświechtane frazesy. Największą zasługę ma w tym Brad Pitt, odtwórca roli Roya, który w Ad Astrze tworzy jedną z najsubtelniejszych i najbardziej przejmujących kreacji w swojej karierze.
-
Trwa dwie godziny, a cała akcja skupia się na końcowych 10 minutach. Przedstawiona tu historia jest tak nudna, że mogłaby być spokojnie skrócona o 40 minut.
-
Podtrzymuje warsztat najwyższych lotów, ale dokłada do niego historię, która na poziomie zarówno emocji, jak i wykonania chwyta od samego początku, a jej echo nadal głęboko rozbrzmiewa po seansie.
-
Z pomocą operatora James Gray sprawia, że zanurzamy się w melancholii oraz futurystycznym świecie, który wcale nie różni się tak bardzo od tego, co jest naszą rzeczywistością - zdjęcia Szwajcara są niezwykle nastrojowe: mrok spowijający cały film często przełamywany jest kolorami skafandrów, baz kosmicznych i doskonałych obrazów układu słonecznego, w którym ma miejsce akcja filmu.
-
Pięknie nakręcony, sprawnie zagrany dramat science fiction, który warto pokazać nawet osobom gardzącym takim kinem. Kameralne kino w kosmosie.
-
Niech Was nie zwiedzie pościg i strzelanina widoczne w zwiastunie. To jedyna scena akcji w tej 124-minutowej terapeutycznej wycieczce w nieznane.
-
Fani kosmiczno-filozoficznego kina dostaną od "Ad Astra" solidną porcję zarówno rozrywki, jak i refleksji, której nie powstydziłby się kultowy w niektórych kręgach "Interstellar". Jeśli kiedykolwiek zwracaliście wzrok ku gwiazdom, licząc, że zobaczycie coś pięknego, również się nie rozczarujecie, bo dostajemy dwie godziny "sam na sam" z Bradem Pittem. I choćby dla niego warto do tej rakiety wsiąść.
-
To bowiem film bardzo powolny. Zwierzchnicy Roya nieustannie podkreślają, że jednym z podstawowych atutów astronauty jest zadziwiająco niskie tętno w najbardziej ekstremalnych sytuacjach i ten szczegół wydaje się metaforą całego filmu.
-
Jamesa Graya, który w Stanach Zjednoczonych uchodzi za jednego z geniuszów filmu, pozostawia wiele miejsc do wypełnienia. Dużo jest przerysowanych sytuacji, nieco sztampowych scen i wypowiedzianych kwestii. Na to można jednak nieco przymknąć oko, gdyż Brad Pitt i strona wizualna filmu ratują całą sytuację.
-
Ciekawsze jest nie to, co dzieje się na pierwszym planie - rzewna, trudna relacja syna z ojcem, zakrawająca momentami o stylistykę opery mydlanej - lecz to, co możemy odczytać na dalszych planach.
-
Widowisko, w którym niewątpliwie jest co podziwiać, jednak na płaszczyźnie emocjonalnej nie broni się już tak dobrze. Choć na czas seansu wciąga, nie porywa ono umysłu, serca i duszy widza w podróż do tytułowych gwiazd.
-
Zdjęcia mogą się podobać szczególnie te z księżyca. Za to cała reszta leży na całej linii.
-
Gdyby nie wybitna kreacja Brada Pitta, "Ad Astra" stałaby się obrazem nie do zniesienia. W końcu ile można słuchać o "męskich decyzjach", które oceni historia albo patrzeć na relacje o zbiorowych mordach, które przestają mieć znaczenie, jeśli morderca zostawił po sobie coś, co wpłynie na los pokoleń.
-
Wielkie kino science-fiction. Niestety, nie wnosi wiele nowego do tego gatunku.
-
Sci-fi jakiego fani tego wciąż zaniedbywanego gatunku potrzebowali.
-
Ma niesamowity klimat, zawiera wiele celnych i aktualnych obserwacji, a przede wszystkim opowiada ciekawą, skłaniającą do refleksji historię.
-
To coś więcej niż kino Sci-Fi. To piękna przypowieść o ojcostwie.
-
W filmie Graya udało się zmieścić w przestrzennych metaforach i konwencji science fiction wyjątkowo wiele: miłość, żal, tęsknotę, szaleństwo, marzenia i wiarę. "Ad Astra" jest zarazem intymnym dramatem i wyjątkowo widowiskowym kinem, staje się i filozoficznym traktatem, i interwencyjnym ostrzeżeniem.
-
Miłośnicy kina fantastycznonaukowego o tym ambitnym dziele będziemy rozmawiali jeszcze latami.
-
Kino ambitne, cudne wizualnie, zabierające widza w nastrojową podróż, którą warto odbyć.
-
Choć budżet filmu wyniósł 90 mln dol., częściej niż zniewalające krajobrazy oglądamy zbliżenia twarzy Pitta, bo to film utkany z detali.
-
Choć na ekranie nie zabrakło efektownych eksplozji i pościgów na Księżycu, sercem utworu jest niezwykle intymna historia człowieka, na którego życiu cieniem kładzie się postać ojca - legendarnego astronauty.
-
To film, który miłośnicy kina powinni zobaczyć z wielu powodów: dla naprawdę dobrej roli Brada Pitta, z uwagi na mądre przesłanie czy wspaniałą stronę audiowizualną, ale jednocześnie jest to dzieło niespełnione, pozostające gdzieś w rozkroku pomiędzy artyzmem a komercją, miejscami boleśnie męczące, chociażby łopatologicznymi wynurzeniami głównego bohatera.
-
Po Grawitacji i Marsjaninie otrzymaliśmy kolejny obraz podejmujący temat samotności człowieka w kosmosie. Tym razem w bardzo conradowskim ujęciu, co samo w sobie sprawia, że z pewnością warto Ad Astra zobaczyć. Nawet jeśli kilka razy przyjdzie nam wysoko unosić brwi.