×
Wybawienie, The Deliverance (2024), reż. Lee Daniels. Netflix.

Wybawienie. Recenzja filmu The Deliverance. Netflix

Po obejrzeniu dobrego filmu opartego na faktach zwykle leci się do wujka Gugla, żeby sprawdzić, jak było naprawdę, dowiedzieć się czegoś więcej o obejrzanej historii i przekonać się, co dalej z bohaterami. Po obejrzeniu Wybawienia, jeśli w ogóle dotrwa się do końca, nie leci się nigdzie. Recenzja filmu Wybawienie. Netflix.

O czym jest film Wybawienie

Ebony Jackson (Andra Day) wprowadza się do nowego domu wraz z trójką dzieci i teściową, Ivory… wróć, Albertą (Glenn Close). Nowy to on jest tylko dla niej, bo wcześniej w nim nie mieszkała. Tak naprawdę to jest stary i śmierdzi mu z piwnicy. No ale rodziny nie stać na nic lepszego. Ojciec dzieci walczy gdzieś w Iraku czy innym Afganistanie, choć bardziej ucieka tam przed żoną, bo sama Ebony oprócz smrodu z piwnicy walczy też z własnymi demonami. Jest uzależniona od alkoholu (choć nie piła już od trzech tygodni, chyba że piwo się liczy) przez co opieka społeczna (Mo’nique) tylko czeka, żeby odebrać jej dzieci. To już wkrótce okaże się dużo mniejszym zmartwieniem od prawdziwego problemu, jakim staje się coraz bardziej podejrzany dom oraz dziwnie zachowująca się najmłodsza latorośl, która zjada część swojej kupy, a drugą jej częścią obrzuca nauczycielkę w szkole.

Zwiastun filmu The Deliverance

Recenzja filmu Wybawienie

Za każdym razem to samo. Jest sobie reżyser, który nakręci coś niebanalnego (w tym przypadku Lee Daniels od Hej, skarbie), podbiera go Netflix, daje mu kaskę, żeby nakręcił coś dla niego, a on owszem kręci, ale jakiś zupełny banał, pod którym mógłby podpisać się każdy. Jak gdyby cyrograf z Netfliksem sprawiał, że w jednej chwili tracisz wszelkie ambicje i zadowalasz się bele czym. Nie wiem, czy znajdzie się choć jeden twórca, który po nakręceniu czegoś fajnego dostał forsę od Netfliksa i za nią nakręcił coś jeszcze bardziej fajnego. Chyba nie. Maksymalnie może to być oglądalny film, którego nie trzeba się wstydzić. W większości przypadków nawet to nie.

Każdy wie dobrze jak kończą się filmy, których krótki opis fabuły wskazuje na to, że oto kolejna rodzina wprowadza się do nowego domu, w którym zaczyna się dziać coś dziwnego. W przypadku Wybawienia nie będzie inaczej. To już bardziej ja zabawiłem się kiedyś tą konwencją przy okazji jednego z pierwszych, o ile nie pierwszego Prima Aprilisu, choć tylko w trzech zdaniach. Lee Daniels nie bawi się nią w ogóle. Śmiertelnie poważnie snuje historię nawiedzenia jak gdyby przetrzepane na każdą stronę schematy takiego kina w jego rękach stawały się diamentem wygrzebanym z topornego węgla. I mam wrażenie, że naprawdę wierzy w ten swój film, a nie nakręcił go tylko dla kasy. Być może przekonująco brzmi dla niego tak chętnie powtarzany slogan reklamowy mówiący o czymś pierwszym w historii. Pierwszy polski slasher. Pierwszy bollywoodzki film o zombie. Pierwszy horror z nawiedzanymi Afroamerykanami. Zwykle poltergeisty gnębiły białoskórych mieszkańców domów zakupionych po okazyjnej cenie na terenie dawnego cmentarza. Teraz trafiło na czarnoskórą rodzinę, bo i czego spodziewać się po do bólu afroamerykańskim twórcy, jakim jest Lee Daniels. To reżyser tej uprzywilejowanej nowej generacji czarnoskórych twórców, których nowy świat powitał z szeroko otwartymi ramionami i pozwala im snuć na ekranie historię uciskanych braci. Przez system, przez władzę, przez historię, przez rasizm, a teraz jeszcze przez demony. Jestem pewien, że z tej historii da się też wykombinować jakąś metaforę, choć to przy okazji, bo przecież jest to film oparty na faktach.

Oparty na faktach. Wiadomo, ktoś, gdzieś, kiedyś słyszał w nocy chrobotanie na strychu i już, jest to fakt, na którym można oprzeć film. Potem już ofiary opętania popylają po ścianie plecami w jej stronę na nienaturalnie ugiętych kończynach i jest to w porządku, bo film tylko oparty jest na faktach. Całą resztę można sobie zmyślić. I spoko, tylko skąd wiara, że ktoś wystraszy się takich dyrdymałów, które wiadomo, że nigdy się nie wydarzyły. Ja wiem, Afroamerykanie są sprawni, ale chyba nawet opętani takich ewolucji nie wykonają.

Oddać jednak trzeba Danielsowi, że widać po filmie Wybawienie wprawną rękę zdolnego twórcy, który otacza się podobnymi mu specjalistami. Szczególnie w pierwszej połowie, kiedy rozgrywa się obyczajowy dramat rodziny, przed którą rzucane są kłody. Wiele interesującego się tam nie dzieje, ale przyjemnie ogląda się ładnie skomponowane kadry i obserwuje zdolnych aktorów, którym kazano udawać, że to poważna produkcja o poważnych problemach i z potencjałem na zesranie się widza ze strachu. Nic z tego, nikt się na Wybawieniu nie zesra. A nie, sorry…

W efekcie jedynym godnym uwagi elementem nowego dzieła Danielsa jest Glenn Close. Idąc tropem Elegii dla bidoków znowu zaserwowała sobie szokującą metamorfozę, ale nie chodzi mi o to, że wybitnie gra i przyjemnie na to popatrzeć. Jest wybitną aktorką, więc jak ma grać? Godne uwagi jest tutaj co innego. Zwykle kino przyzwyczaiło nas do tzw. token black guyów, a tymczasem tutaj dostaliśmy token white woman. To ekstremalnie rzadki przypadek białej aktorki wrzuconej pomiędzy all-czarnoskórą obsadę w dużej, praktycznie głównej roli. Z takiego powodu zgrzytający zębami na randomowo wrzuconych do filmów gejów, BIPOC-ów czy wyznawców latającego potwora spaghetti jeszcze nie mieli okazji pozgrzytać. (Nie wiem, czy biała seniorka rodu również pojawia się w prawdziwej historii, na kanwie której oparty jest film, bo był na tyle nędzny, że nie chciało mi się nawet sprawdzać).

Jedni chwalą, ja ubolewam, że wepchnięto biedną Glenn Close do tego potworka i kazano zapodawać tekstami rodem z Milczenia owiec. „Czuję smród twojej cipy!” rzuca do córki, która się obrusza i odkrzykuje, że „O nie, kochana, nie ma mowy!”. Wszak może borykać się z alkoholizmem, opieką społeczną i zbuntowanymi dziećmi, ale cipę zawsze ma wymytą, bo nigdy nic nie wiadomo. Sorry, nie mogłem się powstrzymać. W końcu to najfajniejsza scena/dialog w całym filmie.

(2624)

Po obejrzeniu dobrego filmu opartego na faktach zwykle leci się do wujka Gugla, żeby sprawdzić, jak było naprawdę, dowiedzieć się czegoś więcej o obejrzanej historii i przekonać się, co dalej z bohaterami. Po obejrzeniu Wybawienia, jeśli w ogóle dotrwa się do końca, nie leci się nigdzie. Recenzja filmu Wybawienie. Netflix. O czym jest film Wybawienie Ebony Jackson (Andra Day) wprowadza się do nowego domu wraz z trójką dzieci i teściową, Ivory… wróć, Albertą (Glenn Close). Nowy to on jest tylko dla niej, bo wcześniej w nim nie mieszkała. Tak naprawdę to jest stary i śmierdzi mu z piwnicy. No ale…

Ocena Końcowa

4

w skali 1-10

Podsumowanie : Zmagająca się z licznymi problemami rodzina wprowadza się do domu, w którym zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Tak, ten film skończy się dokładnie tak jak się tego spodziewacie. Lee Daniels biernie odtwarza każdy schemat nawiedzonego kina i proponuje film, który zapomina się jeszcze w trakcie seansu.

Podziel się tym artykułem:

6 komentarzy

  1. Nie dość, że zniechęciłeś do filmu, to jeszcze zaspojlerowałeś najlepszy dialog? Po takiej przerwie? Co się z tobą dzieje, człowieku?! 🙂

    Ja już dawno temu pisałem o tym, że to aż niemożliwe, żeby Netflix tak kiepskie filmy robił. Przecież to aż statystycznie niemożliwe. Zatrudniają naprawdę najlepszych aktorów, najlepszych reżyserów. Jak się te filmy ogląda, to widać, że tam na nic nie poskąpili. Z wyjątkiem scenarzystów. Tak jakby ten jeden jedyny element był całkowicie nienegocjowalny. Jakby reżyser mógł przyjść do Netflixa i dostać wolną rękę na nakręcenie filmu na dowolny temat. Ale jak już temat wymyśli, to scenariusz pisze zatrudniona na etacie pani Irenka, która nie ma nawet czasu oglądać filmów, bo ciągle pisze scenariusze. Do dzisiaj nie mam wytłumaczenia.

  2. Wytłumaczenie jest proste. Te filmy jeden za drugim stają się najchętniej oglądanymi produkcjami Netfliksa.

  3. Aczkolwiek po krótkim zastanowieniu jest to proste z punktu widzenia Netfliksa. Czemu dobrzy reżyserzy chowają do kieszeni jakiekolwiek ambicje, tego nie wiem.

  4. No to jest żadne wytłumaczenie. Gdyby scenariusz był lepszy to wszyscy też by te filmy oglądali. Do tego by o nich więcej mówili, więc tej oglądalności byłoby jeszcze więcej. To przełożyłoby się na więcej klientów, bo skoro wszyscy się tak zachwycają, to znaczy, że warto.

  5. Zatem wszyscy oglądają i jest chujowy scenariusz, a także wszyscy oglądają i jest znakomity scenariusz. Tak czy siak „wszyscy” oglądają, a wydałeś mniej ze scenariuszem z AI. To nie jest platforma wróżąca z fusów. Mają wszystko przeliczone, oszacowane, zalgorytmowane. To jest machina złożona z drobnych cegiełek filmowo/serialowych, a nie miejsce, gdzie liczy się złoty strzał w hit. Trzeba to traktować jako całość, w którym każdy shit ma swoje konkretne, ważne miejsce, a nie jako jednostkowe przypadki. Jak im się opłaci robić tylko dobre filmy, to będą się starać je robić. Niedawno im spadła liczba użytkowników i wydawało się, że finito, a jeszcze podnieśli subskrypcje i zaraz miało to z hukiem walnąć. Nie walnęło. Liczba użytkowników zdaje się znów wzrosła. Model działa, nie ma sensu nic zmieniać, a bo może będzie więcej klientów. Ale może mniej kasy, bo pójdzie na scenariusze i związane z nim rzeczy (tańszy jest scenariusz bez wybuchu niż z wybuchem). Śmiem twierdzić, że 95% albo i więcej widzów ma w głębokiej dupie czy produkcja oglądana jest 600 milionów godzin, czy 60 milionów godzin. Tych informacji nigdzie na szybko nie ma, a poza tym na co one komuś, kto chce coś obejrzeć. Ważne, żeby była na pierwszym miejscu. Jeśli jest z 60 milionami, to taka sama z niej wartość jak tej z 600. I, co ważne, te produkcje nie muszą być na pierwszym miejscu długimi tygodniami. Ważniejszy jest przemiał. A o marketing dbają dobrze. Co trochę wyskakują teksty typu „ta produkcja jest na 1. miejscu topki NF, sprawdź czy słusznie”. System rekomendacji wywala ci te „najgorętsze” tytuły na wierzchu i się ogląda, się kręci. Nawet na przykładzie „Wybawienia”. Wiem, że to argument z gatunku „a u mnie działa”, ale częściej wpadam na pozytywne opinie o filmie niż negatywne. Plus marketingowe pierdolety. Myślałbyś, że się Daniels będzie wstydził tego filmu, ale nie, lata po Warietach i innych Dedlajnach i z poważną miną tłumaczy swój film, jak gdyby zrobił oscaraka. Dywaguje o tekście o cipie, jak gdyby to była kwestia życia Glenn Close. Bez mrugnięcia okiem rozkłada na czynniki pierwsze prawdziwą historię i ekscytuje się nią, jak gdyby to był news certyfikowany przez Watykan, a jego ekranizacja to ważny głos w christianizacji globu.

    Śpiący jestem 🙂

  6. Mi cały czas chodzi o to, że Netflix właśnie nie szczędzi kasy (w przypadku tych najgłośniejszych filmów) na wybuchy. Aktorzy naprawdę z najwyższej półki, tak samo reżyserzy, montaż super, generalnie do niczego nie można się przyczepić poza scenariuszem właśnie.
    I tego nie mogę zrozumieć, że na wszystko kasa płynie szerokim strumieniem, a na jednym scenarzyście akurat zaoszczędzimy. Nawet jakby scenarzysta brał milion za film, to przy kwotach, które oni wydają na największe produkcje, to są żadne pieniądze. Bardziej podejrzewam, że to co dla nas jest kiepskim fabularnym rozwiązaniem dla jakiegoś Executive Producera z NF jest strzałem w dziesiątkę. Po prostu ma inny gust i nic nie zrobisz. A skoro słupki się zgadzają, jak piszesz wyżej, to gość tkwi na swoim stanowisku i daje kasę na kolejne takie produkcje pod warunkiem, że scenariusz będzie robił to i to.
    No. I tym sposobem sam sobie odpowiedziałem.

Skomentuj

Quentin 2023 - since 2004