Magda, mama pięcioletniego Bruna jest zniesmaczona tym, co dzieje się w przedszkolach. Poruszała ten temat już z wieloma rodzicami i ma wrażenie, że tylko ona zauważa problem. Uważa, że rodzice sami się proszą o to, żeby ich dzieci cały czas chorowały. "Są ściśnięte jak sardynki w puszce, nauczycielkom w to graj - bo nie muszą się męczyć, rodzicom w to graj - bo problem ubrać dziecko adekwatnie do pogody".
Odkąd Magda została mamą jedną z najważniejszych rzeczy, którym była wierna bez względu na wszystko było wychodzenie z domu na krótki spacer. Nie ważne czy padał deszcz, śnieg, czy świeciło słońce. Kobieta od zawsze powtarzała, że "nie ma złej pogody, są tylko źle ubrane dzieci". Wystarczy każdego dnia wyjść choć na 15-minutowy spacer, a odporność dziecka będzie za to wdzięczna. "Tymczasem jest koniec kwietnia, a grupa mojego syna była na przedszkolnym podwórku zaledwie JEDEN RAZ. Co chwila jakaś wymówka. A to jedna dziewczynka przyszła bez kurtki a wiał wiatr, a to za dużo dzieci i pani nie będzie się męczyła z całą grupą, a to źle się zachowywali i za karę nie wyszli, codziennie inna wymówka".
Magda próbowała najpierw interweniować wśród rodziców, ale "popatrzyli jak na kosmitkę i cicho przyznali, że oni nie widzą żadnego problemu". Magda nie rozumie co się dzieje. Przecież od dawna lekarze zapewniają i zachęcają do wychodzenia z dziećmi na dwór. "To oburzające, więźniowe na spacerniaku mają zapewnione więcej świeżego powietrza niż dzieci w przedszkolach. Małe dzieci kiszą się w tych salach. Codziennie oglądam, jak skandynawskie dzieci bawią się w błocie, kałużach albo górach śniegu - są zachwycone, a rodzice nie mają nic przeciwko, dla nic to norma. Kiedy w końcu będzie tak w Polsce? I przede wszystkim zastanawiam się, po czyjej stronie leży większy problem - rodziców czy nauczycieli?"