Grałem w Resident Evil 4. Wystarczyło 15 minut, by dostrzec pewne zmiany
Po remake'u gry Dead Space nadciąga kolejny odświeżony klasyk, który zresztą dla wspomnianego Dead Space'a był kiedyś główną inspiracją. My już odbyliśmy wycieczkę do Hiszpanii i możemy zaprezentować Wam pierwsze wrażenia z tego bardzo krótkiego pobytu.
Fani strzelanin zrealizowanych w konwencji survival horroru nie mogą na początku roku narzekać na brak wrażeń. Ledwie opadł kurz po bardzo udanym remake’u Dead Space, a już na horyzoncie majaczy drugi z odświeżonych „klasyków”, czyli Resident Evil 4. Jeśli nie wydarzy się żadna katastrofa, a ta firmie Capcom raczej nie grozi, to premiery obu gier dzielić będzie tylko 56 dni. Jest to w sumie dość interesujący przypadek, bo jako pierwszy ukazał się produkt, który prawdopodobnie nigdy by nie powstał, gdyby twórca Dead Space, Glen Schofield, nie wybrał się w 2005 roku na wycieczkę do Hiszpanii u boku Leona Kennedy’ego (w tym kraju osadzona jest akcja RE4). Kusi pytanie, kto wyjdzie z tej bezpośredniej konfrontacji zwycięsko, choć w sumie jest to chyba bez znaczenia, bo tak czy siak mamy do czynienia z dwoma kapitalnymi reprezentantami gatunku.
Niewiadoma, choć obiecująca
O ile o remake’u Dead Space wiemy już absolutnie wszystko, a ja sam bardzo pozytywnie wyrażałem się o nim w naszej recenzji, tak ogólna kondycja czwartego Residenta pozostaje jeszcze pewną niewiadomą. Owszem, miałem już okazję tę grę przetestować (o czym więcej za chwilę), ale nie był to na tyle obszerny fragment, żeby pokusić się o daleko idące wnioski. Sami po części widzieliście już to, w co grałem podczas specjalnego pokazu w Warszawie, bo film przedstawiający zapis rozgrywki z otwierającego zmagania rozdziału został upubliczniony w ubiegłym roku. Warto od razu dodać, że całkiem niedawno Capcom wrzucił do sieci filmik z epizodu piątego, w którym Leon odnajduje w kościele porwaną przez Los Iluminados córkę prezydenta. Jest to więc dodatkowy kąsek dla wszystkich tych, którzy na remake Resident Evila 4 czekają.
Przywiezione do stolicy demo „czwórki” zawierało, jak już wspomniałem, wyłącznie pierwszy rozdział kampanii, więc na dobrą sprawę jego ukończenie powinno zająć maksymalnie piętnaście minut. Ostatecznie pobawiłem się trochę dłużej, ale głównie dlatego, że celowo unikałem rozwijania fabuły i sprawdzałem działanie różnych aspektów usprawnionej mechaniki gry. Największą niespodzianką okazało się dla mnie to, że akcja Resident Evila 4 nie rozpoczęła się od intra w radiowozie, którym w pierwowzorze miejscowi policjanci przywożą Leona w pobliże wioski. Demo całkowicie pominęło to wydarzenie, więc po obejrzeniu krótkiego recapu (zrobionego zupełnie od nowa, dodajmy), od razu lądujemy w lesie.
Droga do wioski w remake’u wydaje się nieco krótsza i odniosłem wrażenie, że znacznie mniej się dzieje (nie ma na przykład sceny z półciężarówką). Spotkanie z pierwszym zainfekowanym wieśniakiem w domu jest niemal identyczne, ale później ograniczono nam łażenie, a co za tym idzie – kontakty z innymi przeciwnikami. Prawdziwa sieczka następuje dopiero w samej wiosce. Po spaleniu żywcem policjanta na stosie, który – podobnie jak w pierwowzorze z 2005 roku – musiał zostać schwytany przed pojawieniem się Leona, lokalsi rozchodzą się, a my możemy zacząć ubój zarażonych. Uszczuplane szeregi wrogów uzupełniają kolejni miejscowi, a gdy odpowiednia liczba przeciwników padnie, na placu boju pojawia się Chainsaw Man, którego pokonanie jest konieczne, by zakończyć rozdział sukcesem. Oponent wyposażony w piłę łańcuchową uaktywnia się też z automatu, gdy wejdziemy do chaty ze strzelbą, czyli dokładnie tak jak w oryginale. Całą sekwencję można więc tak naprawdę skrócić, oszczędzając amunicję na niepotrzebnych starciach z wieśniakami.
Podczas sceny w wiosce da się zauważyć kilka istotnych nowości w mechanice. Po pierwsze, można strzelać w ruchu, co generalnie nie jest jakąś wielką niespodzianką, bo Capcom trzyma się tej zasady od remake’u „dwójki”, ale z perspektywy weteranów „czwórki” jest to nowość totalna. Dodano również kilka niespodzianek w otoczeniu, co prowadzi do ciekawych interakcji. Przykładowo pod sufitem w oborze znajduje się lampa, która po odstrzeleniu podpala stojącą w środku krowę, a ta w amoku tratuje wszystkich oponentów znajdujących się przed nią. Zmiany objęły też noszony przez Leona nóż, bo ten ulega systematycznej degradacji w trakcie różnych działań, np. klasycznego cięcia wrogów, wbijania ostrza w szyję, jeśli atakujemy rywali z ukrycia, czy też oswobadzania się w przypadku zwarcia z którymś z zarażonych mieszkańców. Innymi słowy, nóż stanowi ostatnią szansę na skuteczną obronę, ale nie można używać go w nieskończoność i zniszczoną klingę trzeba będzie w końcu wymienić na nową. Zakładam, że pierwsza sposobność pojawi się już w drugim rozdziale.
Jeśli chodzi o stałe punkty fabuły, zmiany są raczej symboliczne. Jak już nadmieniłem, nadal można zabarykadować się na chwilę w jednym z domów, a sieczkę w wiosce przerywa dźwięk dzwonu. Różnica polega na tym, że hałas zaskakuje Leona na zewnątrz budynku, dzięki czemu możemy obserwować, jak zahipnotyzowani wieśniacy zaczynają mijać bohatera, całkowicie go ignorując. Pod koniec tej cutscenki pada legendarny już „żarcik” z bingo, co zapewne ucieszy wielu fanów. Kwestia ta od lat uznawana jest za żenującą, z drugiej jednak strony mało kto byłby sobie w stanie „czwórkę” bez niej wyobrazić. Jeśli chodzi o inne ciekawe korekty, warto jeszcze wspomnieć o scenie z wnykami z początku rozdziału, gdy Leon uwalnia schwytanego w sidła psa. W remake’u czworonóg jest nieobecny, a bohater w pułapkę wpada sam. Wyrzucenie pieska z fabuły zapewne wpłynie na jego absencję podczas walki z El Gigante, chyba że natrafimy na niego w jakiś sposób przy innej okazji.
Capcom musi podołać
Na tym wypadałoby zakończyć, bo trudno wykrzesać z tak krótkiego fragmentu coś więcej. Demo dało mi w sumie dobry przedsmak tego, co będzie działo się w marcu, ale to tylko przystawka przed daniem głównym, wzmagająca apetyt na więcej i nic ponadto. Z rzeczy istotnych cieszy większa mobilność Leona, możliwość strzelania w ruchu, nowe interaktywne elementy na arenach, drobne modyfikacje w fabule i generalnie świetna oprawa wizualna. Jeśli to wszystko odniesiemy do wydanego niedawnego Dead Space, któremu tego typu korekty posłużyły, powinniśmy być spokojni o efekt końcowy i tego się trzymajmy.
Trzeba jednak pamiętać też o tym, że spośród wszystkich remake’ów Residentów, które Capcom dostarcza w ostatnich latach, właśnie „czwórka” będzie dla tego wydawcy największym wyzwaniem. W przypadku Resident Evili 2 i 3 przeniesienie kamery za plecy bohaterów wywracało rozgrywkę do góry nogami i dzięki tej decyzji w dużej mierze otrzymywaliśmy zupełnie nowy produkt. Z Resident Evilem 4 już tak łatwo nie pójdzie, bo nie dość, że gra siłą rzeczy w mniejszym stopniu różni się od swojego pierwowzoru, to jeszcze mamy tu do czynienia z najlepszą – zdaniem wielu – odsłoną tej serii. Oczekiwania są ogromne i miejmy nadzieję, że deweloperzy z Japonii podołają zadaniu. Dotychczasowe ich próby były przyjmowane bardzo pozytywnie, więc łudzę się, że i teraz będzie podobnie. W każdym razie – tego się trzymajmy.