autor: Radosław Grabowski
Heavenly Sword - recenzja gry
Każdy posiadacz PS3, chcący koniecznie powalczyć w zwarciu z hordami wrogów, jest na razie skazany na Heavenly Sword. I tak lepsze to, niż Genji: Days of the Blade.
Recenzja powstała na bazie wersji PS3.
W kinematografii z początku XXI wieku próżno już szukać monumentalnych obrazów pokroju Ben-Hura z Charltonem Hestonem czy Doktora Żywago z Omarem Sharifem, na których obejrzenie trzeba było poświęcić dobrych parę godzin i co najważniejsze nie uznawało się tego czasu za stracony. Obecnie reżyserzy coraz częściej serwują widzom seanse w okolicach stu minut, a właściciele kin dokładają do tego jeszcze jakiś kwadrans hollywoodzkich zwiastunów, reklam batoników czekoladowych etc. Problem wyraźnego skracania się dotyczy nie tylko filmów, ale również gier – zarówno komputerowych, jak i konsolowych. Gdy w niedzielne popołudnie zasiadłem przed telewizorem LCD, podłączonym do PlayStation 3, aby zagrać od początku w pełną wersję Heavenly Sword, to wczesnym wieczorem tego samego dnia oglądałem już zakończenie. Dodam, że wcale się nie spieszyłem, a i tak trwało to około pięciu godzin. Szumnie zapowiadana pozycja Sony, mająca wedle pierwotnych założeń przyciągnąć do PS3 mnóstwo nowych klientów, jest więc dość krótka. A jaka poza tym?
Przede wszystkim twórcy Heavenly Sword chcieli urządzić graczom prawdziwą ucztę dla oczu. Bez wątpienia udało im się to w scenkach przerywnikowych (zarówno tych generowanych w czasie rzeczywistym, jak i prerenderowanych), w których podziwiamy naturalnie wyglądające i poruszające się postaci (szczególne wrażenie robi mimika twarzy, naśladująca ludzką), kipiące detalami otoczenie itp. Nie ma tu kłopotów z liczbą wyświetlanych klatek na sekundę, a zbiór efektownych graficznych filtrów dodatkowo uatrakcyjnia oprawę wizualną. Na tym, zdawałoby się nieskazitelnym, obrazie są niestety pewne skazy. Przykładowo krwistoczerwone włosy głównej bohaterki imieniem Nariko wyglądają tak, jakby były wycięte z kartonu, co przy ich długości i bujności jest po prostu groteskowe. O ile scenki przerywnikowe wypadają bardzo dobrze, to już właściwa rozgrywka niekoniecznie.
Gra miewa bowiem zauważalne problemy z płynnością animacji. Zjawisko to przybiera różne rozmiary – od niewielkiego gubienia klatek do tragicznego szarpania, proszącego się o pecetowe pytanie: „czy nie najwyższy już czas na kupno szybszego procesora i lepszej karty graficznej?”. Zazwyczaj w Heavenly Sword jest tak, że animacja zwalnia w trakcie wyświetlania na ekranie większej liczby trójwymiarowych obiektów (chociażby podczas konfrontacji Nariko z wrogą armią na ogromnym polu bitwy). Nierzadkie jednak są sceny, gdy w jednej lokacji walczy się z dwoma przeciwnikami i zaczyna brakować klatek, a w innym miejscu staje się w szranki z dziewięcioma nieprzyjaciółmi i obraz jest płynny. Co więcej, w tym ostatnim przypadku obecne są wszystkie graficzne filtry, których niedostatek często czuć w innych momentach zabawy. Generalnie gra jest nierówna pod względem optymalizacji, co wydaje się dość dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, że tytuł ten został stworzony przez studio Ninja Theory wyłącznie z myślą o PlayStation 3 i jest firmowany również przez Sony Computer Entertainment.
Już po kilku pierwszych chwilach, spędzonych przy Heavenly Sword, dostrzega się wyraźne zafascynowanie jej autorów twórczością filmową rodem z Dalekiego Wschodu. Mam konkretnie na myśli dzieła spod znaku wuxia, łączące zwykle dramatyczną historię z festiwalem sztuk walki. Pod względem fabularnym niniejsza gra plasuje się gdzieś pomiędzy takimi hitami jak Przyczajony tygrys, ukryty smok i Hero a kiczowatą Przysięgą. Nie ma tu niczego wybitnego – ot, trywialna historyjka o walce dobra ze złem bez jakichkolwiek zaskakujących akcentów.
System walki ulega rozbudowie wraz z upływem czasu w grze. Początkowo Nariko ma do dyspozycji podstawowe ciosy pojedyncze i ich kombinacje, odpalane poprzez odpowiednie wciskanie kwadratu lub trójkąta, a także potrafi robić uniki, wyprowadzać proste kontrataki oraz blokować i ciskać przedmiotami. Na szczególną uwagę zasługuje ta ostatnia sprawa, ponieważ poprzez przytrzymanie krzyżyka wirtualna kamera przełącza się w specjalny tryb śledzenia rzuconej rzeczy. Akcja toczy się wtedy w zwolnionym tempie, a gracz może wpływać na tor lotu przedmiotu poprzez wychylanie Sixaxisa w żądanym kierunku. Niesamowitą frajdę daje przykładowo podnoszenie poległych i słanie ich bezwładnych ciał w powietrzu na nacierających wrogów.
Lista dostępnych ataków ulega rozszerzeniu w miarę rozwoju akcji, a dodatkowo w momencie uzyskania tytułowego Niebiańskiego Miecza garnitur ciosów bohaterki powiększa się o wymachiwanie nim samym oraz kręcenie ostrzami na łańcuchach niczym Kratos z God of War. Dodatkowo po naładowaniu trzystopniowego wskaźnika uaktywnia się wyjątkowo niszczycielskie ataki, wymierzone w jednego lub kilku oponentów. Rzecz jasna w kluczowych momentach czekają na dzielną heroinę bossowie, znacznie potężniejsi od zwykłych nieprzyjaciół. Najsilniejszy jest Król Bohan, któremu głosu i aparycji użyczył Andy Serkis – urodzony w Anglii aktor, mający na swoim koncie dwie słynne role u Petera Jacksona (Golluma we Władcy Pierścieni i Konga w King Kongu). Nie jest to zresztą jedyny filmowy weteran w obsadzie Heavenly Sword. W postać Flying Foxa, czyli jednego z bossów, wcielił się bowiem Steven Berkoff. Wystąpił on m.in. w drugiej części cyklu Rambo i serialu Children of Dune, a w branży gier podkładał już głos Generała Lente w Killzone.
Jako Nariko bierze się udział nie tylko w walce bezpośredniej, gdyż trzeba także zaliczyć etapy, polegające na strzelaniu z armaty lub ręcznej wyrzutni rakiet (sic!) do szarżujących przeciwników. Pociskami steruje się wtedy podobnie, jak rzucanymi przy innych okazjach przedmiotami. W wybranych momentach rozgrywki przejmuje się kontrolę nad drugą bohaterką, noszącą imię Kai. O ile Nariko jest silną i dojrzałą kobietą, to jej towarzyszka należy do raczej wątłych i dziewczęcych (chociaż jej nieokrzesany sposób bycia może wydawać się chwilami chłopięcy). Szybka i zwinna Kai specjalizuje się w strzelaniu z nieco udziwnionego wariantu kuszy – bełtami można również sterować w zwolnionym tempie przy pomocy Sixaxisa, a dodatkowo np. podpalać je w locie o pochodnie i trafiać w beczki z prochem, przez co uzyskuje się większe zniszczenia. Warto zauważyć, iż wielokrotnie (zarówno dla Nariko, jak i Kai) pojawiają się doskonale znane z mnóstwa innych gier przygodowo-zręcznościowych sekwencje, polegające na szybkim wciskaniu wyświetlanej na ekranie sekwencji przycisków. Nie brakuje też prostych problemów logicznych w rodzaju przestawiania dźwigni poprzez rzucenie w nią metalową tarczą, która musi wcześniej odbić się od innej powierzchni i zmienić tym samym tor lotu.
Zabawa w Heavenly Sword została podzielona na 43 etapy, zgrupowane w 6 rozdziałów. Za zaliczenie każdego z tych pierwszych można uzyskać maksymalnie trzy „medale”, zdobywane głównie poprzez efektowne i efektywne zarazem eliminowanie wrogów. Wszystkich wyróżnień jest 129, a przydają się one do odblokowywania rozmaitych bonusów. Mowa tu m.in. o grafikach koncepcyjnych w wysokiej rozdzielczości, filmowych reportażach zza kulis developingu gry i odcinkach mini-cyklu animowanego, osadzonego w świecie HS. Po pierwszym przejściu całego scenariusza zazwyczaj zostaje jeszcze całkiem sporo zablokowanych niespodzianek, więc gracz powinien być w ten sposób zachęcony do powtórzenia konkretnych etapów i uzyskania brakujących odznaczeń. Ja uczyniłem to z dziennikarskiego obowiązku, ale jeśli nie pisałbym recenzji, to pewnikiem w ogóle nie zawracałbym sobie tym głowy – przygody Nariko i Kai aż tak mnie nie wciągnęły. Warto zauważyć, iż ukończenie normalnego stopnia trudności uaktywnia dostęp do znacznie bardziej wymagającego poziomu, nazwanego przez developerów piekielnym.
Przedpremierowo grałem w dwie wersje Heavenly Sword. Pierwsza (czerwcowa) oferowała tylko krótki fragment zabawy i zaostrzała apetyt przed nadchodzącym daniem głównym – napisałem o tym zresztą wraz z Major Doktor Upiorną w tekście Murowane hity Sony’ego. Druga (sierpniowa) była już de facto grą kompletną i niestety rozczarowała mnie z powodu krótkiego scenariusza, słabej fabuły oraz problemów z oprawą wizualną (nie zawsze płynna animacja i brak stałej palety filtrów graficznych). Niniejsza recenzja powstała na podstawie trzeciej testowanej przeze mnie wersji HS – dokładnie takiej, która przeznaczona jest do sprzedaży w sklepach. Jest ona właściwie identyczna z edycją sierpniową, czyli najogólniej rzecz ujmując niedopracowana.
Wielka szkoda, że developerzy z Ninja Theory nie do końca zrealizowali szumne przedpremierowe zapowiedzi, aczkolwiek i tak stworzyli najlepszą jak na razie grę przygodowo-zręcznościową a la God of War, dostępną wyłącznie na platformie PlayStation 3 i w dodatku reprezentującą zupełnie nową markę. Zatem każdy posiadacz owej konsoli, chcący koniecznie powalczyć w zwarciu z hordami wrogów jest na razie skazany na Heavenly Sword. I tak lepsze to, niż Genji: Days of the Blade. A co na to Kratos? Przekonamy się zapewne w niedalekiej przyszłości.
Radosław „eLKaeR” Grabowski
PLUSY:
- atrakcyjne wizualnie scenki przerywnikowe;
- kontrolowanie Sixaxisem lotu przedmiotów;
- sterowanie dwoma zupełnie różnymi postaciami.
MINUSY:
- krótki czas rozgrywki;
- problemy z płynnością animacji;
- historyjka zamiast prawdziwej fabuły.