Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 14 września 2011, 10:52

autor: Filip Grabski

Radość z klasycznej rozwałki - recenzja gry Hard Reset

Hard Reset to debiutancka strzelanina młodego, polskiego studia. Sprawdzamy, czy w dzisiejszych czasach odwołujący się do klasyki gatunku FPS ma rację bytu.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Jeśli nowe Deus Ex jest dla miłośników cyberpunku wypasionym daniem głównym: zawiera dwie surówki, cudownie przypieczone ziemniaki i soczysty kawał mięsa w sosie, to Hard Reset jest tylko i wyłącznie zacną porcją ślicznej karkówki. Gra to klasyczny przykład FPS-owego mięcha – istotne jest strzelanie i rozwalanie. Cała reszta ma znaczenie drugorzędne, ale to już przecież dobrze wiecie, choćby dzięki lekturze tekstu opisującego zabawę z wersją prasową.

Załóżmy jednak, że Hard Reset poznajecie, dopiero czytając niniejszą recenzję, i mocno zastanawiacie się, czy warto wydać te kilkadziesiąt złotych. Zapowiedziana w połowie lipca produkcja to dzieło polskiego studia Flying Wild Hog, w którym zgromadzili się przeróżni zdolni ludzie odpowiedzialni za spory zestaw hiciorów znad Wisły (m.in. Painkiller i Wiedźmin 2). Wyraźnie widać, że ekipa darzy gry pecetowe wielkim uczuciem, a tęsknota za minionymi czasami odegrała dużą rolę. Marzycie o wysokim poziomie trudności i ogromnych ilościach głupkowatych wrogów do zlikwidowania? Trafiliście pod właściwy adres. Weźcie jednak poprawkę na fakt, że są tu rzeczy, które można było zrobić lepiej.

Broń numer 2 – kieszonkowy Imperator.

Hard Reset jest pozycją wyposażoną w intensywny tryb dla jednego gracza i to w zasadzie tyle – po zaliczeniu kampanii można spróbować jedynie poprawić swoje wyniki i zdobyć komplet osiągnięć, bowiem multiplayera w żadnej formie tytuł ten nie oferuje. Podczas zabawy gra ocenia wszystko – czas ukończenia każdego poziomu, znalezione sekrety, ilość zadanych i otrzymanych obrażeń, liczbę wrogów zlikwidowanych za pomocą tzw. dewastacji środowiskowej itp., a oceny te są dość surowe. Uzyskanie najwyższego rezultatu za pierwszym podejściem jest w zasadzie niewykonalne, więc miłośnicy bicia rekordów będą musieli ostro powalczyć, chcąc wspiąć się na wysokie miejsca na internetowej tablicy wyników (w momencie pisania tego tekstu najlepszy był gracz z pięcioma tysiącami punktów, przy maksymalnej liczbie równej 8000). To jedyna możliwość rywalizowania z pozostałymi użytkownikami.

Kampania podzielona jest na osiem rozdziałów. Jeśli liczyliście na satysfakcjonującą i wciągającą opowieść, to niestety musicie obejść się smakiem. Fabuła Hard Reset to proste i klasyczne spojrzenie na mroczną przyszłość ludzkości – maszyny zyskały świadomość i chcą nas zgładzić. Przeciwko nieprzebranym zastępom blaszaków staje organizacja CLN, a w jej szeregach znajduje się nasz niestroniący od przekleństw heros, major Fletcher. Oczywiste jest, że persona ta nie jest zwykłym człowiekiem – posiada pewną wyjątkową właściwość, która pomoże zgładzić wroga. W czasie zabawy następuje leciuteńki zwrot akcji, który jednak ma w zasadzie zerowy wpływ na to, co dzieje się na ekranie, a istotne fakty podane są w formie sympatycznych, ruchomych, komiksowych plansz. Wszystko jest na swoim miejscu, ale opowieść jest cieńsza od papieru do ksero i stanowi jedynie taki sobie pretekst do kolejnego wysadzania robotów w powietrze. Szkoda też, że w historię zostajemy wrzuceni w zasadzie już w trakcie jej trwania, a zakończenie pozostawia spory niedosyt (choć zapewne jest szansa na ciąg dalszy). Jasne, powiecie, w takiej strzelaninie fabuła jest tylko dodatkiem. Prawda, tym niemniej, gdyby po pokonaniu ostatniego bossa można było własnoręcznie zrobić to, co bohater czyni w ostatnim filmiku, na pewno ocena byłaby wyższa, a gra zostawiała nas w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. A tak wydaje się, jakbyśmy mieli do czynienia z nieco wykastrowaną częścią większej całości.

A jak sprawa wygląda z gwoździem programu – wysokoenergetyczną, mającą w głębokim poważaniu prawa robotów rozwałką? Jest dobrze. A nawet bardzo dobrze. Hard Reset to naprawdę satysfakcjonujący shooter. Dzieje się dużo, dzieje się szybko, a dotarcie do końca poziomu rzadko okazuje się sprawą łatwą – nie przez wzgląd na łamigłówki lub skomplikowane mapy (tych elementów brak), ale z powodu ilości wkurzonych na ludzkość maszyn.

Zabawa sprowadza się do trzech zasadniczych elementów – zwiedzamy korytarze na ładnie zaprojektowanych, ale ograniczonych przestrzennie poziomach, docieramy do jakiegoś większego obszaru, na którym walczymy z dziką bandą złych blaszaków (tych występują cztery zasadnicze rodzaje – kurduple, pająkowate hybrydy ludzi i maszyn, wielkie szarżujące „goryle” i jeszcze większe, strzelające rakietami monstra), a wszystko to przetykane jest momentami poszukiwania guzika do wciśnięcia. Czy wspominałem już, że jest trudno? Poziom normalny to odpowiednik niejednego „harda” w innych produkcjach, a brak regenerującego się zdrowia może napsuć krwi mniej zaprawionym w bojach graczom. Dobrze, że chociaż punkty kontrolne (nie można zapisywać postępów, kiedy się chce) są rozmieszczone dość często – częściej niż w wersji testowej.

Istotnym elementem zabawy jest zbieranie pakietów porozrzucanej po poziomach nanotechnologii, która pozwala na ulepszanie naszego herosa. W specjalnych stacjach da się poprawić właściwości postaci (więcej zdrowia, więcej tarczy, uruchamianie spowolnienia czasu tuż przed śmiercią itp.) oraz dokupić kolejne tryby pracy dwóch posiadanych sztuk broni. Energetyczne działo to karabin plazmowy, wypluwający pioruny blaster, moździerz, railgun i prujący przez ściany, samonaprowadzający się smartgun. Broń mechaniczna zaś to karabin, strzelba, granatnik, rakietnica i wyrzutnia min w jednym, a wszystkie te elementy mają jeszcze alternatywny tryb prowadzenia ognia. Zatem na brak narzędzi pracy narzekać nie można, mimo pozornie małej ich liczby.

Bardzo istotnym czynnikiem, nastrajającym pozytywnie do tytułu, jest jego oprawa – autorski silnik nazwany Road Hog to rzecz mogąca zawstydzić niejedną grubą rybę z zagranicy. Hard Reset to śliczna gra. Poważnie. Skąpany w strugach deszczu i świetle neonów świat, przypominający mocno ten z Blade Runnera, na pewno jest dla twórców powodem do dumy. Mimo że poziomy są raczej ciasne, to widoczne za oknami budynków panoramy i okazjonalne wyjścia „na powietrze” pozwalają odetchnąć pełną, wirtualną piersią. Wrażenie robią również bardzo filmowe eksplozje i świetne efekty szalejącej elektryczności. Projekty przeciwników nie zachwycają, ale przy intensywności tego, co dzieje się na ekranie, nie ma chwili na narzekanie. Ciekawi mnie bardzo, jak silnik radzi sobie z animowaniem ludzi i realistycznym przedstawianiem ich twarzy. Może w drugiej części? Dźwięk prezentuje wysoki poziom, choć trudno się nim zachwycać tak jak grafiką. Podczas jatki muzyka przyspiesza, a charakterystyczny motyw daje znać, że właśnie pokonaliśmy ostatnią falę oponentów i na chwilę mamy spokój. W naszej wirtualnej metropolii dodatkowo słychać mnóstwo reklam, które zagadują do gracza zarówno po angielsku, jak i po japońsku, więc miejscami mamy do czynienia z całkiem udaną imitacją żyjącego świata (gdyby tylko jeszcze na ulicach byli jacyś ludzie).

Jak widać, Pałac Kultury w przyszłości ma się dobrze.

Niestety, muszę też wspomnieć o największej wadzie Hard Reset. Gra jest strasznie krótka – osiem rozdziałów według wbudowanego w menu licznika zajęło mi 4 godziny i 15 minut. A ginąłem często, starałem się też przeszukiwać zakamarki pod kątem sekretów. Zakładam więc, że wymiatacze pochłoną całą opowieść w jakieś trzy i pół godziny, a maniacy spokojnego zaglądania absolutnie wszędzie dociągną do maksymalnie 5-6 godzin. Za mało, szczególnie że gra się naprawdę przyjemnie i całość bez wątpienia skorzystałaby na jakimś wydłużającym zabawę urozmaiceniu.

Hard Reset to porządny debiut, produkcja ta w sympatyczny sposób przypomina pecetowcom nieco zapomniane już czasy prostolinijnych, ekscytujących strzelanin. Jest bardzo ładna, bardzo wybuchowa i bardzo krótka. Z pewnością jest jednak warta właściwie skalkulowanej do zawartości ceny, a przy odpowiedniej sprzedaży da twórcom szansę na zrobienie w przyszłości prawdziwego hitu.

Filip „fsm” Grabski

PLUSY:

  • śliczna grafika,
  • soczyste strzelaniny,
  • fajny klimat,
  • niezła optymalizacja.

MINUSY:

  • za krótka,
  • cienka jak bibułka historia,
  • (dla niektórych) brak multiplayera.

Filip Grabski

Filip Grabski

Z GRYOnline.pl współpracuje od marca 2008 roku. Zaczynał od pisania newsów, potem przeszedł do publicystyki i przy okazji tworzył treści dla serwisu Gameplay.pl. Obecnie przede wszystkim projektuje grafiki widoczne na stronie głównej (i nie tylko) oraz opiekuje się ciekawostkami filmowymi dla Filmomaniaka. Od 1994 roku z pełną świadomością zaczął użytkować pecety, czemu pozostaje wierny do dzisiaj. Prywatnie ojciec, mąż, podcaster (od 8 lat współtworzy Podcast Hammerzeit) i miłośnik konsumowania popkultury, zarówno tej wizualnej (na dobry film i serial zawsze znajdzie czas), jak i dźwiękowej (szczególnie, gdy brzmi ona jak gitara elektryczna).

więcej

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.