Fable Anniversary Recenzja gry
Recenzja gry Fable Anniversary - piękna przygoda z błędami technicznymi w tle
Czekałem na możliwość powrotu do Albionu, cieszyła mnie perspektywa wydania pierwszego Fable'a w zupełnie nowej oprawie. Nie spodziewałem się jednak, że studio Lionhead tak bardzo nie przyłoży się do technicznych aspektów swej produkcji.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
- Albion, w którym nie można się nie zakochać;
- świat, który reaguje na nasze poczynania;
- świetny klimat, oprawa muzyczna;
- zdecydowanie ładniejsza od pierwowzoru;
- sporo dodatkowych aktywności.
- mikroskopijne lokacje, częste loadingi;
- przestarzały interfejs – przyzwyczajenie do niego wymaga mocnych nerwów;
- przycinki i framedropy;
- problemy z kolizją obiektów, inne babole techniczne;
Tak jak wielu z Was, nie miałem okazji zagrać w pierwszego Fable’a na Xboksie. Do Albionu wyruszyłem dopiero rok później, kiedy koncern Microsoft wydał pecetową konwersję przygód bezimiennego bohatera. Choć z pewnością nie było to dzieło wybitne, produkt studia Lionhead wspominam bardzo mile. Z miejsca wybaczyłem twórcom mikroskopijne lokacje i niski poziom trudności, który sprawiał, że zmagania nie stanowiły większego wyzwania. Grę zapamiętałem przede wszystkim za kapitalnie przedstawiony świat, cudowny, baśniowy klimat, muzykę Russella Shawa, możliwość wykonywania questów na różne sposoby i poczucie, że podejmowane przeze mnie decyzje faktycznie mają wpływ na to, jak postrzegają mnie inni ludzie. Dzięki tym atutom Fable wpisało się na moją prywatną listę gier „zacnych”.
Biorąc pod uwagę wszystko to, co napisałem powyżej, nie powinniście się dziwić, że byłem mocno zainteresowany odświeżoną wersją gry, której niedawna premiera zbiegła się zresztą z okrągłą rocznicą debiutu pierwowzoru. Co prawda faktyczne urodziny Fable obchodzić będzie dopiero za siedem miesięcy, ale Microsoft wybrał dobry moment na to, żeby ofiarować zainteresowanym ten tytuł. Na początku lutego uwagi od edycji Anniversary nie odciągają jeszcze hity z górnej półki, trzeba też pamiętać o tym, że Xbox 360 powolutku odchodzi do lamusa. Nie zmienia to jednak faktu, że dodatkowe tygodnie szlifowania remake’u ewidentnie by się przydały. Omawiana przeróbka jest bowiem daleka od ideału.
Kubeł zimnej wody Fable Anniversary wylewa niedługo po rozpoczęciu kampanii, kiedy staje się jasne, że autorzy ponieśli sromotną klęskę próbując ujarzmić silnik Unreal Engine 3. Okazjonalne przycinki i framedropy okazały się tak zaskakujące, że przez chwilę podejrzewałem awarię napędu konsoli lub uszkodzenie nośnika. Nie pomogła instalacja gry na dysku – mój Xbox działa jak marzenie, produkt studia Lionhead niestety nie. Jest to o tyle dziwne, że remake nie jest aż tak skomplikowany w konstrukcji, by sensownie wytłumaczyć taką wtopę. Malutkie lokacje, niewielka liczba postaci na ekranie, brak spektakularnych fajerwerków wizualnych – Rockstar dał radę z GTA V, dlaczego więc nieporównywalnie prostszy tytuł ma aż takie problemy? Przy okazji nasuwa się kolejne pytanie. Dlaczego tak niedopracowany pod tym względem produkt w ogóle ujrzał światło dzienne?
Zaciskam zęby i próbuję nie zwracać uwagi na techniczne niedoskonałości obrzydzające mi zwiedzanie Albionu. Fable Anniversary szybko przypomina mi jednak dlaczego po latach darzę pierwowzór taką sympatią. Pierwszorzędny klimacik, piękna oprawa muzyczna umilająca pobyt w krainie, grafika również ładna, choć akurat w tej kwestii szału nie ma – mam wrażenie, że remake wygląda gorzej od „dwójki”. Świetne wprowadzenie do roli szukającego zemsty Herosa, czyli obowiązkowy trening dorastającego w Gildii Bohaterów chłopca. W końcu rozbudowany tutorial kończy się i mogę wyruszyć w świat. Powoli przypominam sobie wszystkie czekające mnie atrakcje i zacieram ręce – będzie się działo.
I dzieje się, choć z pewnością nie tam gdzie trzeba. Interfejs użytkownika jest przestarzały, przez co wykonywanie prostych czynności zamienia się w prawdziwą drogę przez mękę. Długo przyzwyczajałem się do specyficznego obłożenia przycisków na padzie, mimo że wykorzystałem dostępną w opcjach możliwość przełączenia się na sterowanie z „dwójki” i „trójki”. Krzyżak oferuje tylko cztery sloty na wybrane przedmioty, dodatkowo ich wybór wymuszony jest koniecznością uprzedniego wciśnięcia prawego triggera. Źle działa namierzanie rywali – kamera potrafi obrócić się nagle o 180 stopni, co przy atakowaniu wrogów z dystansu potrafi doprowadzić do szewskiej pasji. Kiedy wreszcie się uda, muszę dobrze przyglądać się w co właściwie celuję. Zdarza się, że w sytuacji gdy cywil walczy z przerośniętą osą, gra wskazuje mi bogu ducha winnego mieszkańca Albionu, zamiast owada. Męki cierpię też walcząc w zwarciu. W bloku bohater powstrzymuje uderzenie plecami, bo nie potrafi automatycznie ustawić się twarzą do wroga. Wybieranie czarów z listy to też śmiech na sali – w ferworze walki nie jest się w stanie szybko wskazać interesującego nas zaklęcia, często zupełnym przypadkiem uaktywniamy niechcianą moc. Problem z wydawaniem rozkazów w misjach eskortowych to przy tym małe piwo, pomijam już fakt, że towarzysze niedoli lubią znikać przy przejściu do kolejnych lokacji.
Tak, da się do tego wszystkiego przyzwyczaić, czego sam jestem dowodem. Po kilku godzinach bez trudu unikam pułapek w postaci wspomnianego wyboru czarów, bo po prostu przestaję używać czegokolwiek poza spowolnieniem czasu. Sporadycznie używam też mojego ulubionego łuku – szkoda nerwów, całe doświadczenie z rozwoju postaci kieruję w walkę w zwarciu, bo tak jest po prostu wygodniej. Dziesięć lat temu mógłbym to Lionheadowi wybaczyć, bo stawiał w gatunku pierwsze kroki, ale nie teraz. Interfejs użytkownika prosił się o gruntowne przeróbki i był czas na ich wprowadzenie. Przemodelowanie kilku czynności wyszłoby temu produktowi zdecydowanie na plus.
Mimo tych wszystkich mankamentów gram jednak dalej. Momentami wady dają się mocno we znaki, ale czuję do mojego Bohatera taką sympatię, że nie potrafię zostawić go samego w Albionie. Otwieram skrzynie, wędkuję w poszukiwaniu gratów, podrywam dziewki, tatuuję się, przekopuję groby, okradam domy i z uporem maniaka dokonuję mało chwalebnych występków, by moja postać przypominała wyglądem diabła wcielonego. Gdy dokonam rekonesansu we wszystkich udostępnionych lokacjach, odpalam kolejne questy w Gildii i czerpię z ich wykonywania prawdziwą przyjemność. Gra mnie wciąga na całego, czuję, że jestem w swoim żywiole i chcę więcej. Proszę krzyczącą z kuchni żonę, żeby dała mi jeszcze piętnaście minut, półtorej godziny później wsuwam zimny obiad. Czy trzeba lepszej rekomendacji dla gry?
Niestety, to jednak za mało, żeby wychwalać produkt pod niebiosa. Choć Fable znów wciągnęło mnie bez reszty, nie mogę wybaczyć opisanych wyżej, tak poważnych wad. Pal licho nawet ten interfejs, z którym na początku walczy się częściej niż z wrogami. Nie można mieć litości dla tak doświadczonego studia za porażkę w kwestiach technicznych i firmy, która swojej własnej platformie serwuje tak niedorobionego exclusive’a. Trzeba było poczekać do września i wykorzystać kolejne miesiące na szlifowanie diamentu. Ta gra powinna mieć znacznie wyższą ocenę niż nota, którą znajdziecie na górze. Cóż, podsumowanie będzie krótkie. Jeśli lata temu pokochałeś Fable’a i jesteś w stanie zdzierżyć wszystkie mankamenty rocznicowej edycji, nie zastanawiaj się ani chwili nad wydatkiem. Jeżeli jednak po remake’u oczekujesz czegoś więcej, lepiej ściągnij z półki zakurzony pierwowzór, a zaoszczędzone pieniądze wydaj na coś innego. Ładniejszy świat i dużo lepsze modele postaci nie wynagrodzą Ci cierpień związanych z obserwowaniem baboli, skutecznie wyprowadzających z równowagi.