Pani Monika, nim zdecydowała się napisać na początku roku list do redakcji, miesiącami próbowała rozwiązać problem w szkole, szukając wsparcia dla swojego syna. Wojtek* jest pod stałą opieką poradni psychologiczno-pedagogicznej od ośmiu lat. Dziecko ma stwierdzone zaburzenia aktywności i uwagi. Przysługuje mu nauczyciel wspomagający i inne narzędzia ułatwiające funkcjonowanie w grupie. Od września 2022 roku trafił do nowej klasy, która miała już odpowiedniego, dodatkowego pedagoga. Od początku został przyjęty źle, bo część rodziców nie chciała dziecka "z takimi papierami w swojej klasie". Teoretycznie można zrozumieć, że niechęć do trudnego dziecka to skutek troski o własne i pragnienie zapewnienia mu jak najlepszych warunków edukacji. Publiczna szkoła nie jest jednak prywatnym folwarkiem rodziców, uczniów czy nauczycieli, a w tej konkretnej historii trudno orzec, kto naprawdę jest "trudny".
Sprawę śledzimy od początku 2023 roku, chociaż dopiero teraz wracamy do niej w serwisie. Podobno atmosfera w klasie ostatnio nieco się oczyściła (wg części rodziców i niektórych nauczycieli - po odejściu prowodyrów prześladowania chłopca), ale w ocenie opiekunów Wojtka to zmiany dyskretne, niewystarczające. Wojtek nie dość, że nie czuje się w szkole komfortowo, to przede wszystkim nadal jest zaczepiany, nawet w obecności nauczycieli. Czuje się zaszczuty, odrzucony, samotny. Wciąż bywa popychany i obrażany, nie chce chodzić do szkoły. Nagonka wykracza zdecydowanie poza uczniowskie normy.
Wojtek jest uczniem wysokofunkcjonującym, zdolnym, radzącym sobie z nauką. Od ośmiu lat pracuje nad sobą pod okiem specjalistów i w ich ocenie nie ma żadnych przeszkód, by uczył się w "normalnej" szkole. Nie jest agresywny. Może się komuś wydawać "dziwny", ale wiele zachowań udało się już skorygować, a te, które zostały, nie odbiegają od szkolnej normy. Ma jednak "papiery" i dla pewnej grupy rodziców oraz ich dzieci to problem dyskwalifikujący go społecznie. Chłopiec nie wszystkim przeszkadza i od początku miał sojuszników w grupie - to rodzice jednego z uczniów jako pierwsi powiadomili lokalne media o problemach Wojtka i krzywdach, jakich doświadcza w szkole. A jednak rówieśnicza presja nieraz wygrywa:
- Syn wyjaśnił mi, że do Wojtka nic nie ma, ale nie może tego powiedzieć głośno, bo sam też będzie miał przerąbane - mówi z zażenowaniem jeden z rodziców. Jest wyjątkiem, bo o sprawie w ogóle rozmawia, gdy większość tematu unika. Trudno też dociec prawdy na podstawie szkolnej dokumentacji, z której wynika, że właściwie to w tej podstawówce nic szczególnego się nie dzieje. Szkoła jak szkoła.
Po uderzeniu do wielu instytucji i osób związanych ze sprawą dowiedzieliśmy się, że po skardze matki bada ją już organ niezależny, a zarazem upoważniony i kompetentny do oceny sytuacji, czyli kuratorium oświaty we Wrocławiu. Podczas kontroli miał przeanalizować wszystkie okoliczności, poznać stanowisko wszystkich stron i przede wszystkim wspomóc w znalezieniu trwałego rozwiązania sytuacji.
13 stycznia kuratorium zapowiadało:
- Wizytator zakończył czynności kontrolne w szkole, zebrał materiał, w oparciu o który sporządzi protokół zawierający opis ustalonego stanu faktycznego, wnioski wynikające z przeprowadzonych czynności kontroli, ewentualne nieprawidłowości i zalecenia wraz z terminem ich realizacji.
Poprosiliśmy o kopię raportu niezwłocznie po jego sporządzeniu. Do dziś nie dotarła, ale dostaliśmy ją od mamy Wojtka.
Zdaniem szkoły i kuratorium, które przeprowadziło kontrolę, Wojtek trochę na własne życzenie ma problemy, gdyż prowokuje kolegów. Na czym te "prowokacje" mają polegać? Głównie na tym, że chłopiec nie umie usiedzieć w ławce. Fakt, to może przeszkadzać, ale wynika z jego trudności rozwojowych. Czy to upoważnia do tego, by nazywać go pedałem i zapowiadać usunięcie ucznia ze szkoły, bo czyjaś wpływowa mama "to załatwi" (takie groźby wg relacji mamy Wojtka były na porządku dziennym). Nietypowe zachowania czy niemożność usiedzenia w ławce można zrównać z tym, co go w szkole spotykało? Gdzie w tym czasie był dedykowany chłopcu nauczyciel wspomagający? Po co mu to całe orzeczenie i niby ochrona systemu, skoro w praktyce jest traktowany jako współwinny, przy nieporównywalnej "winie"?
Eksponujemy kwestię ewentualnej agresji Wojtka i jego możliwych przewin, bo takie komentarze pojawiały się choćby pod listem mamy chłopca. Wiele osób założyło, że musi być jakiś namacalny, wyraźny powód odrzucenia dziecka przez grupę. W raporcie kuratorium to odległy wątek. W ogóle na temat chłopca i ewentualnej pomocy dla niego jest niewiele. To jeden z tych dokumentów, o których niezorientowani czy złośliwi mogliby powiedzieć, że służy "zmęczeniu materiału" - dostajesz takie pismo i nigdy więcej nie złożysz skargi na system.
Zapoznałam się dokładnie z obszernym dokumentem (15 stron A4). Niestety, w raporcie nie znajduję odpowiedzi na podstawowe pytania. Znaczna część pisma koncentruje się na tym, który nauczyciel był świadkiem nazywania chłopca w obelżywy sposób, kto co mówił na którym zebraniu, kto kiedy wyszedł z sali, a także relacji między rodzicami. Dociekliwy urzędnik odkrywa między innymi, że dane obelżywe określenie pod adresem Wojtka padło w obecności innego nauczyciela niż pierwotnie zakładał, ale dokument nie koncentruje się specjalnie na tym, że brzydkie słowa rzeczywiście padają. O ile rozumiem, że takie tło jest ważne, to zastanawia, że niewiele z tego wszystkiego wynika.
Generalnie z dokumentu kuratoryjnego można wnioskować, że szkoła w Obornikach Śląskich to niemal szkoła marzeń. Szkoła rozumie problem, troszczy się, współpracuje z rodzicami. Niestety, konkretów w zasadzie brak, na czym to wszystko polega. Nie ma koncentracji na samym problemie przemocy: sprawcach i ofiarach. I odpowiedzi, dlaczego jest tak źle, skoro w sumie jest tak dobrze.
W dokumencie nie widzę jasnego planu naprawienia sytuacji w szkole w Obornikach Śląskich. Nie zauważam w ogóle, by to było celem wystawienia dokumentu. Jest wzmianka o programie RESQL, który miał być wdrażany w szkole pod koniec marca. Marzec się kończy, więc chyba to już nieaktualne. Co zresztą konkretnie program miałoby zapewnić uczniom i ofierze przemocy? Na jakiej podstawie kuratorium zakładało, że to faktycznie rozwiąże problem? Rodzice nic konkretnego o programie jeszcze nie wiedzą. Myślałam, że powie mi coś dyrektorka szkoły, ale nie udało się z nią do tej pory porozmawiać. Podobno zależało jej na kontakcie ze mną, ale nie oddzwoniła, chociaż zostawiłam swój nr telefonu w sekretariacie. Nie zareagowała też na maila wysłanego na adres wskazany przez sekretariat szkoły.
Wśród do tej pory podjętych działań naprawczych była jakaś ankieta wśród dzieci i spotkanie z policjantem. I co to dało? Czemu służyło? W dokumencie jest mowa o "braku danych". Po co w ogóle się o tym w raporcie pisze? Zwłaszcza że nieoficjalnie wiemy, że ankieta wykazała, że prześladowania doświadcza wyłącznie Wojtek ze względu na swoją niepełnosprawność.
Zapytałam o to i wszystkie powyższe kwestie 14 marca kuratorium oświaty we Wrocławiu, odpowiedzialne za kontrolę i raport. Wciąż nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Przypominam, że problem w szkole zaczął się we wrześniu i po tylu miesiącach nie udało się go rozwiązać. Pośpiechu wciąż nie ma. Byle do wakacji?
Po 20 marca odbyło się natomiast spotkanie dyrekcji szkoły i przedstawiciela Urzędu Miasta Oborniki z matką Wojtka. Padła wówczas deklaracja, że urzędnik i dyrektorka są gotowi rozmawiać z "tą dziennikarką". 24 marca próbowałam się skontaktować (telefonicznie i mailowo) z uczestnikami spotkania. Bez rezultatu.
Raportem kuratorium jest zawiedziona mama Wojtka. Nie rozumie, na co czekała kilka tygodni, bo jej skarga dotyczyła przede wszystkim aktów przemocy wobec syna, a dostała wyjaśnienia jakby trochę nie na temat.
- Bardzo szeroko piszą Państwo o uprawnieniach kuratora w zakresie odpowiedzialności, o moim rzekomym konflikcie z innymi rodzicami, o nieprawidłowościach w dokumentacji IPET (Indywidualny program edukacyjno-terapeutyczny, przyp. autorki), a dosłownie w jednym zdaniu jest informacja, że "stwierdzono, iż w klasie (...) miały miejsce przypadki niewłaściwych postaw rówieśniczych" - napisała w oficjalnym piśmie odwoławczym 15 marca. Przekonuje w nim, że szkoła i kuratorium oczekują od niej biernej postawy, gdy jej dziecku dzieje się krzywda i co do zasady osoba kontrolująca szkołę przy rozstrzyganiu wielu kwestii chętniej uznaje racje placówki. Padają nawet mocne słowa, które mają ten stan uzasadniać:
- Co robi kuratorium? Wysyła na kontrolę koleżankę pani dyrektor. Panie przy kawie i ciasteczkach zastanawiają się, jak zrobić, żeby matka tego dziecka wreszcie się odczepiła.
Oczywiście, trudno sobie wyobrazić, żeby w dość hermetycznym środowisku ludzie się nie znali, ale faktycznie lektura raportu nasuwa podejrzenia, że coś jest na rzeczy. W swojej kolejnej już skardze mama Wojtka wskazuje 22 przykłady, gdy raport mija się z prawdą i w większości przypadków ma na to dowody (dokumenty, zeznania pracowników szkoły itd.).
Oto jeden z nich:
Z raportu: "Jak wynika z informacji uzyskanych od Pani psycholog (ze szkoły w Obornikach, pisownia oryginalna, przyp. autorki), jedna z mam podniosła również sprawę dawnego konfliktu jej syna z Wojtkiem* i stwierdziła, że boi się o bezpieczeństwo swojego syna".
Z oficjalnej odpowiedzi mamy Wojtka:
"Mój syn nie miał z tym chłopcem żadnego konfliktu. Jedna z matek powołuje się na zdarzenie, które miało miejsce dwa lata wcześniej, kiedy to jej syn podczas przerwy zaatakował mojego syna, a ten broniąc się, odepchnął go. Nieszczęśliwie tamten chłopiec upadł, uderzył się w głowę (...) Jako rodzice zareagowaliśmy od razu i gotowi byliśmy ponieść wszelkie konsekwencje działań naszego syna. Poprosiliśmy ówczesną dyrekcję o przedstawienie nagrań z monitoringu. Okazało się, że mój syn bronił się, a agresorem był ten drugi chłopiec (rzucił się na niego i uderzył w brzuch). Rodzice tamtego chłopca po obejrzeniu monitoringu wycofali skargę i sprawa na ich wniosek została umorzona".
Trudno dociec, jak to się stało, że nawet w tak ewidentnej sprawie (nagrania z monitoringu, umorzone postępowanie), raport kuratoryjny ten wątek wykorzystuje do uzasadnienia dość nonszalanckiego podejścia do krzywdy dziecka. Dlaczego już wtedy nie podjęto działań zaradczych? Może faktycznie za dużo było kawkowania i ciasteczek, a za mało starań, by dotrzeć do sedna sprawy?
Czekamy na odpowiedź wrocławskiego kuratorium oświaty na nasze pytania i na pismo mamy Wojtka, chociaż tym razem raczej już bez złudzeń, że wniosą coś naprawdę wartościowego. Osoby odpowiedzialne za wychowanie i edukację uzasadniają bezkarność prześladowców i bierność szkoły (dla mnie wielokrotne, nieskuteczne zwracanie uwagi, żeby kogoś nie krzywdzić, jest biernością) nietypowymi zachowaniami dziecka niepełnosprawnego i rzekomym konfliktem rodziców. Kogo my wychowamy w takich szkołach i przy takim nadzorze?
* Dane osobowe, umożliwiające identyfikację zainteresowanych, zostały zmienione, chociaż to wątpliwa ochrona, bo "nie wiadomo skąd" szczegóły orzeczenia Wojtka znali rodzice dzieci z klasy, do której chłopiec trafił. To był początek koszmaru, na długo przed tym, jak sprawą zainteresowały się media. Kontrola kuratoryjna nie rozstrzygnęła, kto odpowiada za przeciek informacji wrażliwych. Szkoła, jak wynika z raportu, nie ma sobie nic do zarzucenia.