autor: Szymon Błaszczyk
echochrome - recenzja gry
Bawi, zmusza do myślenia, intryguje… Ale mimo wszystko na miano hitu nie zasługuje.
Recenzja powstała na bazie wersji PSP.
Maurits Cornelis Escher �� geniusz, wspaniały wizjoner, a może wielce utalentowany artysta? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam, uprzednio zapoznawszy się z biografią człowieka, którego dzieła do dziś budzą zachwyt i zapierają dech w piersiach. Człowieka, który widział świat inaczej i w niezwykły sposób ukazywał go na papierze. Gdyby nie on, to tak naprawdę gra echochrome nigdy by nie powstała. Tak, tak, Moi Drodzy – to nie zespół Sony jako pierwszy wpadł na genialny pomysł kreowania alternatywnej rzeczywistości. Zrobił to właśnie Maurits. Niemniej chwała „Soniaczom”, że postanowili wykorzystać to w grze.
Oto jeden z zakręconych etapów. Ale są i bardziej pogmatwane, oj są…
Fabuła echochrome… Dobra, żartowałem. W grze nie znajdziecie nawet pół kilobajta zbędnego tekstu, wielkich, smutnych oczek rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni czy efekciarskich cut-scenek o mężnych bohaterach i innych bzdetach. Choćbym bardzo nie chciał, to aż muszę posłużyć się tym stwierdzeniem… echochrome jest proste jak budowa cepa, zarówno w założeniach jak i w realizacji. I basta. Da się to dostrzec dosłownie na każdym kroku. Wchodzimy do menu, widzimy parę napisów, monochromatyczne tło i ewentualnie – jeśli wpadliśmy na wspaniały pomysł, żeby sprowadzić egzemplarz z Dalekiego Wschodu i nie czekać na europejską premierę – jakieś krzaczki. Uruchamiamy wybrany tryb rozgrywki. Naszym oczom ukazują się bloczki z czarnymi konturami, parę kukieł i… to w sumie wszystko. Coś marne to pierwsze wrażenie, nieprawdaż? Jeżeli ktoś akurat urwał się z księżyca i żadne doniesienia na temat echochrome nawet nie obiły mu się o uszy, mógłby wręcz pomyśleć, że sprzedawca zrobił go w bambuko, wciskając marną flashową gierkę za ciężkie pieniądze. Na szczęście wystarczy chwila, żeby omawiany tytuł pokochać.
Kręgosłup echochrome stanowią tzw. „figury niemożliwe”. Tak, tak, wiem – brzmi to… hm, niemożliwie. W praktyce jednak zastosowanie w grze owych „figur niemożliwych” bardzo łatwo zrozumieć. Wyjaśnię to na prostym i może nawet przesadnie życiowym przykładzie. Załóżmy, że jest piękny, słoneczny poranek, słoneczko grzeje, że aż nie idzie wytrzymać. Leżymy sobie na tarasie, popijając drinka i ot tak zerkamy na ulicę. Co nagle zauważamy? O, niech będzie – roznegliżowaną dziewczynę z długimi blond włosami. Choć wiadomo, że w takiej sytuacji umysł faceta przełącza się na zgoła inny tryb, poza damą widzimy coś jeszcze. Konkretnie – studzienkę kanalizacyjną. Bez pokrywy, bo minionej nocy ktoś ją gwizdnął i opchnął w skupie złomu. Co gorsza, dziewczyna z najnowszym numerem Cosmopolitan w ręku napiera prosto na otwartą studzienkę, nie spodziewając się, co ją czeka. Krzyczymy, gestykulujemy, ale laska ani nas nie słyszy, ani nie zauważa. Po krótkiej chwili wydarza się tragedia, po godzinie lub dwu przyjeżdża karetka, a winny się nie znajduje.
A czy finał całego zdarzenia mógłby być inny, gdyby na leżaku wylegiwał się nie przeciętny Kowalski, a właśnie Escher? Jak najbardziej tak. Idąc tokiem rozumowania Mauritsa, wystarczyłoby lekko przechylić głowę w bok i zasłonić studzienkę dowolnym elementem otoczenia, chociażby stojącą nieopodal latarnią, a dama bezpiecznie przeszłaby dalej. To, czego nie widzimy, tak naprawdę nie istnieje. W wyżej opisanym przypadku byłaby to owa nieszczęsna studzienka. Taką właśnie alternatywną rzeczywistość próbował poprzez swoje dzieła wykreować Escher. Mam nadzieję, że teraz jest już wszystko jasne w kwestii „figur niemożliwych”.
Co by tu wykombinować… Parę stopni do góry, dyszka na lewo… O, mam!
echochrome to – praktycznie rzecz biorąc – uproszczona kalka powyższej sytuacji. Zabawa jest o tyle ciekawa, że nie sterujemy żadną postacią, a jedynie obracamy kamerę analogiem. Stosunkowo często używamy również przycisku odpowiadającego za zatrzymanie czasu. I w zasadzie na tym kończy się rola gracza. Szybko jednak okazuje się, że sama rozgrywka jest znacznie bardziej skomplikowana niż jej zasady. Główną przeszkodą w osiągnięciu celu – czyli zetknięciu się z wszystkimi napotkanymi postaciami w określonej kolejności i możliwie krótkim czasie – nie są przerwy pomiędzy bloczkami (kukły wracają, gdy dotrą do krawędzi), lecz białe lub czarne koła. Te ostatnie najłatwiej przyrównać mi właśnie do wielokrotnie wspomnianej studzienki kanalizacyjnej. Jeśli jedna z kukieł nadepnie na czarne koło, traci grunt pod nogami i – o ile w porę nie zareagujemy, odpowiednio obracając kamerę, żeby zleciała na jakiś bloczek – po chwili znów pojawi się w losowo wybranym miejscu na trójwymiarowej planszy. Z kolei białe okręgi działają w sposób przeciwny do czarnych. Ot, miniaturowe trampoliny.
Przegrać się, co prawda, nie da, ale późniejsze etapy mogą przyprawić o potężny zawrót głowy. Wyobraźcie sobie, że wszędzie łażą ludziki w liczbie prawie dziesięciu, a my możemy jedynie obracać kamerę i zatrzymywać czas. I nic więcej! Początkowe etapy są na szczęście swego rodzaju zadaniami instruktażowymi, tak że nawet kompletny laik w temacie gier logicznych raz dwa załapie, o co biega w echochrome. Przy czym zrozumieć zasady i jako tako orientować się w regułach rządzących rozgrywką to jedno, a dobrze operować kamerą w tych trudniejszych etapach to drugie.
Przyznam się bez bicia, że z wykonaniem niemałej liczby zadań miałem ogromne problemy, a kilku wciąż nie ukończyłem. Nie jest to więc gra dla każdego. Trzeba mieć cierpliwość. I to sporo cierpliwości, bo momentami echochrome potrafi wkurzyć. Nie jest to też moim zdaniem gra na krótką partyjkę. Z prozaicznego powodu – w kontakcie z tym tytułem zmysł percepcji gracza cały czas pracuje na najwyższych obrotach, toteż raczej trudno bawić się w echochrome na przykład w autobusie, gdzie wycie silnika i ogólny harmider skutecznie uniemożliwiają koncentrację. Zdecydowanie lepiej wytężyć umysł, a przy okazji dostarczyć sobie naprawdę świetnej rozrywki w domowym zaciszu, pod ciepłą kołderką.
Tego rodzaju plansze, gdzie studzienek i trampolin jest na pęczki, stanowią nie lada wyzwanie nawet dla najlepszych…
Rozgrywkę rozdzielono na dwa tryby: infinite oraz box, przy czym w obu panują identyczne zasady. Różnica polega na tym, że w infinite to komputer losuje nam planszę, z kolei w box możemy ją wybrać sami. W bardzo podobny sposób rozwiązano podział rozgrywki w Exit. Jest też prosty edytor etapów – canvas. Niestety gotowe projekty można sobie przesyłać tylko poprzez tryb sieciowy ad hoc. Gdyby udostępniono graczom również infrastrukturę, na pewno w Internecie w mgnieniu oka pojawiłoby się mnóstwo nowych wyzwań. Co ciekawe, posiadacze PS3 otrzymali możliwość globalnego wymieniania się autorskimi planszami…
Jaka jest oprawa graficzna, każdy widzi. W czasach superaśnych shaderów, bump mappingów i innych cudactw trudno stronę wizualną echochrome chwalić. Niemniej nie można też krytykować – ma ona swój unikalny styl, więc na pewno niejednej osobie przypadnie do gustu. Podobnie przygrywająca w tle muzyka klasyczna. Jestem więcej niż pewien, że inny charakter oprawy dźwiękowej by tu po prostu nie pasował.
Mauritsie Cornelisie Escherze – wykonałeś kawał dobrej roboty! Zespół Sony, rzecz jasna, również. echochrome to naprawdę udana gra logiczna, na którą rzeczywiście warto było czekać. Dlaczego więc ocenie końcowej daleko do najwyższej noty? Cóż, mimo że pomysł zrealizowano niemalże perfekcyjnie, są gry, które wciągają bardziej i na dłużej. Ale jak na połączenie przyjemnego z pożytecznym i tak jest naprawdę nieźle!
Szymon „SirGoldi” Błaszczyk
PLUSY:
- oryginalny pomysł;
- dobra realizacja;
- fajny, prosty w obsłudze edytor plansz;
- pasująca do reszty oprawa audiowizualna.
MINUSY:
- to zdecydowanie nie jest gra dla każdego;
- dla niektórych może okazać się wręcz za trudna;
- brak możliwości przesyłania projektów plansz do sieci, a tym samym – dzielenia się nimi z innymi graczami (nie dotyczy wersji na PS3).