Atlas Fallen Recenzja gry
Recenzja Atlas Fallen - kiepskie RPG, dobra gra akcji
Atlas Fallen nawet bez oddechu Baldura 3 za plecami nie przekonałby do siebie fanów RPG. Pod płytką warstwą fabularną kryje się jednak całkiem niezła gra akcji.
Kojarzycie takie filmy, jak John Carter, Siódmy syn, Gniew tytanów? Zrobione z rozmachem hollywoodzkie superprodukcje, kipiące od komputerowych efektów specjalnych. Tylko że takie wizualne fajerwerki w dzisiejszych czasach nie robią już żadnego wrażenia, a pod względem fabuły i gry aktorskiej niczym się te tytuły nie wyróżniały. Odtwórcze, z drewnianymi dialogami, niebudujące klimatu, niebudzące żadnych emocji.
Podobne odczucia miałem przy graniu w Atlas Fallen. To duże RPG z półotwartym światem, angażującą i widowiskową mechaniką walki, całkiem ładnymi plenerami, licznymi questami, znajdźkami i rozgrywką na mnóstwo godzin. I wszystko byłoby super, gdyby nie równoczesny zupełny brak charakteru tej produkcji, generyczność, odtwórczość, nieobecność jakichkolwiek postaci i zdarzeń, które zapadłyby w pamięć choćby na pięć minut po odłożeniu pada.
Mam wrażenie, że w Atlas Fallen skupiono się wyłącznie na mechanice walki magiczną rękawicą i opcjach jej rozwoju, a całą erpegową zawartość dorobiono nieco na kolanie. Gdyby to była oparta na dynamicznej walce przygodowa gra akcji w stylu Darksiders, jej zalety byłyby o wiele bardziej wyraźne. W tej postaci jest to jednak tylko średnio wciągające RPG z ładnymi widokami i dającymi w kość potyczkami z bossami – w sam raz, by skorzystać wtedy z dostępnej opcji kooperacji.
RPG stworzone na kolanie
- dynamiczna, angażująca mechanika walki magiczną rękawicą;
- trudne starcia z wymagającymi bossami;
- mnóstwo perków do rękawicy, zachęcających do eksperymentowania i szukania najlepszej kombinacji dla naszego stylu gry;
- podział dużych przeciwników na mniejsze strefy trafień dający lepsze poczucie dokonywania postępów w walce;
- odblokowywanie nowych umiejętności i perków do samego końca fabuły;
- pełna platformowych wzywań eksploracja;
- całkiem ładnie zaprojektowane lokacje.
- odtwórcza fabuła, postacie bez charakteru, drewniane dialogi;
- nudne questy poboczne, nic nieznaczące wybory;
- pusty, martwy świat, w którym niewiele się dzieje;
- absurdalnie mała różnorodność niezbyt oryginalnych przeciwników;
- kłopoty z pracą kamery podczas dynamicznych walk.
Największe zarzuty mam właśnie do elementów erpegowych, zwłaszcza rozwoju postaci, fabuły, bohaterów, dialogów i questów. To w zasadzie jedno wielkie „meh” zbudowane na wałkowanych setki razy motywach. Ratujemy świat zniewolony przez potężnego boga Thano... ups... Thelosa – za pomocą magicznej rękawicy naładowanej przepotężną mocą dzięki perkom przypominającym kolorowe kamyki... Co więcej, nasz magiczny, niebieski kompan – Nyaal – wygląda jak przedstawiciel Na’vi z Avatara, a postać, któr�� sterujemy, nazywa się... Bezimienny. Ten natłok zapożyczeń byłby nawet zabawny, gdyby to wszystko zostało przedstawione w formie celowego żartu, jak w serii Straszny film, ale twórcy podeszli do tematu poważnie.
Ostatecznie wyszła z tego jedynie akceptowalna historia jako całość, nawet z satysfakcjonującym zakończeniem, jednak bez żadnych emocji ani ciekawych momentów po drodze. Zadania poboczne to typowe fetch questy „przynieś, wynieś, pozamiataj” z minimalną liczbą dialogów, fatalnie zresztą napisanych. Wybór wypowiedzi ogranicza się do wskazania parafrazy tego samego zdania. Tylko raz widziałem faktyczną decyzję: wydać złodzieja poszkodowanemu lub nie, ale reakcja NPC okazała się tak pomyślana, by pasowała do obu alternatyw – i nie było żadnych konsekwencji.
Bardzo brakuje tu jakiegoś budowania charakterów i motywacji poszczególnych bohaterów oraz antagonistów. Wszystko jest mocno spłycone i ograniczone do niezbędnego minimum. To w zasadzie gra akcji, do której dorobiono kreator postaci, questy, krótkie rozmowy i eksplorację – na wzór RPG. Zamiast rozwoju postaci mamy ulepszanie pancerza zaledwie o parę leveli przez całą grę. Cały wysiłek został w zasadzie ukierunkowany na jedyną broń, czyli magiczną rękawicę, nad którą, dziwnym trafem, nasz pochodzący z plebsu bohater jest w stanie zapanować, w przeciwieństwie do potężnego zakonu dzielnych rycerzy, próbujących tego w przeszłości.
Kamienie Esencji Thelosa zamiast kamieni Nieskończoności Thanosa...
Rękawica służy nie tylko do walki, ale i do eksploracji. Im staje się mocniejsza, tym więcej ścieżek da się odblokować i dotrzeć do niedostępnych wcze��niej obszarów. Większość głównych questów dotyczy więc rozwijania jej możliwości, a przy okazji znajdujemy bądź dostajemy w nagrodę różnego rodzaju perki, zwane tu Kamieniami Esencji. Przydają się one w starciach i zgrupowane razem tworzą swego rodzaju buildy bojowe. Później można nawet zapisać klika takich zestawów i przełączać się szybko między nimi.
Tworzy to całkiem ciekawy i zachęcający do eksperymentów system, bo owych kamieni jest naprawdę sporo. Jedne mogą zwiększać obrażenia, inne naszą obronę, tworzyć zabójcze tornado czy pociski rażące na dystans. Są też takie dodatki, które dają duże bonusy, ale jednocześnie znacznie osłabiają kierowaną przez gracza postać albo przeznaczone są tylko do zabawy w co-opie. Jest więc z czego wybierać, szukać swojego idealnego kompletu ulepszeń, zwłaszcza że nowe możliwości zyskujemy przez cały wątek fabularny. Po części dzięki temu walka w Atlas Fallen okazuje się naprawdę angażująca.
Z warstwy fabularnej można wyczytać tyle, co z twarzy bohaterów z takiej perspektywy.Atlas Fallen, Focus Entertainment, 2023
W bitwie można stracić pad!
Rękawica materializuje się tylko w trzy rodzaje broni do walki wręcz, jednak dzięki wspomnianym perkom, różnym combosom i potężnemu atakowi specjalnemu, gdy naładujemy pasek pędu, nie czuć tu jakichś braków. Każde uderzenie daje satysfakcjonujące poczucie mocy. Bardzo mi się też spodobał podział sylwetek większych przeciwników i bossów na strefy trafień. Nie ma tu długiego na cały ekran paska zadań i scen, gdy mały bohater tłucze dziesięć minut olbrzyma w stopę. Skupiamy się na jednej kończynie, potem na drugiej, na głowie, ogonie, eliminując je po kolei, co według mnie przekłada się na bardziej wyraźne wrażenie dokonywania postępów w bitwie.
A walki z bossami potrafią naprawdę dać w kość. Są trudne i niezwykle dynamiczne – ciągle trzeba dashować, robiąc uniki, czekać na właściwy moment parowania. Jest też trochę wertykalności, bo nasz bohater potrafi lewitować i jednocześnie zadawać ciosy, co przydaje się przy latających oraz przy dużych przeciwnikach. Przyznam, że po raz pierwszy od dawna nie dość, że mocno się przy niektórych wrogach napociłem, to jeszcze serio bałem się o przetrwanie pada – tak intensywne były to starcia.
Gra błyszczy w mechanice walki z bossami podzielonymi na strefy trafień.Atlas Fallen, Focus Entertainment, 2023
Ten element, mimo że błyszczy, nie jest jednak całkowicie pozbawiony wad. Pierwsza i najbardziej uciążliwa to kiepska praca kamery, która nie nadąża za tym, co dzieje się na arenie. Druga to mizerna wręcz różnorodność przeciwników, których jest zaledwie paru na krzyż. W ich projektach trudno też doszukać się jakiejś kreatywności czy finezji. Menażerię tę tworzą przerośnięte kraby, skorpiony i jakieś rosomaki – czuć, że poświęcono im tyle czasu, ile questom i dialogom, czyli minimum. Do poprawki jest jeszcze kwestia minibossów w otwartym świecie. Mają oni ściśle wytyczone, niewidzialne strefy działania i jeśli w trakcie bardzo dynamicznej walki nagle znajdziemy się poza tym terenem, wróg się resetuje i wraca na swoje miejsce, a dla nas potyczka zaczyna się od nowa. Było to tak irytujące, że koniec końców unikałem tych starć. Na szczęście gra oferuje względny spokój podczas eksploracji i nie trzeba ciągle chwytać za broń.
Platformówkowa eksploracja wciąga
A eksploracja to kolejna zaleta tej produkcji, choć bardziej dzięki wysiłkowi, jaki trzeba włożyć w dostanie się w różne miejsca, niż temu, co można po drodze znaleźć. Ze skrzyń wypadają bowiem albo perki do rękawicy, albo barwniki do kolorowania pancerza, albo lokalna waluta – nic, co wzbudzałoby entuzjazm. Świat gry jest ogólnie nieco martwy i pusty. Nie ma tu wielkiego open worlda, tylko cztery duże obszary, z których wyglądem wyróżnia się raptem jeden – najmniejszy i usytuowany pod ziemią. Ale mimo tych niedociągnięć zwiedzanie lokacji oraz próby dotarcia do miejsc wyznaczonych przez questy są dość wciągające.
Mapy porozdzielano górami, na które nie da się wspiąć, zawalonymi mostami czy ruinami twierdz, a to sprawia, że trzeba się trochę nachodzić i naskakać, by osiągnąć wyznaczony cel. Czasami gra zmienia się w istną platformówkę TPP, na dodatek z presją czasu. Wiele miejsc pozostaje też niedostępnych, dopóki nie ulepszymy rękawicy. Fani Destiny szybko dostrzegą tu niemal identyczne, czarne, holograficzne podesty do skakania, które materializują się w powietrzu. Kolejny znak, że twórcy woleli sięgać po gotowe rozwiązania – ale tu im wybaczam, bo ten element ogólnie wpasowuje się w uniwersum gry.
Mechanika surfowania po piasku wygląda dość oryginalnie na tle standardowego cwałowania na wierzchowcu.Atlas Fallen, Focus Entertainment, 2023
Pomijając niewielką różnorodność krajobrazów, brak efektów pogodowych czy pór dnia, świat Atlas Fallen okazuje się całkiem ładny. Potrafi nawet czymś zaskoczyć, zwłaszcza gdy zejdziemy do ruin podziemnego miasta, a szybkie poruszanie się umożliwia mechanika, którą można nazwać surfowaniem po piasku na własnych stopach. W tym przypadku twórcy wykazali się pewną kreatywnością. Nasza postać śmiga żwawo, płynnie i wygląda to o wiele lepiej niż pląsy bohaterki Forspoken.
To byłaby niezła gra akcji, ale...
Atlas Fallen to generalnie typowy średniak – gra, która nie jest ani bardzo dobra, ani jakoś szczególnie zła. Nie ma zbyt wielu błędów technicznych, animacja na PS5 chrupie tylko w największym mieście, a rozgrywki tytuł ten oferuje całkiem sporo, i to w samym wątku głównym. Część wad wynika zapewne z mniejszego budżetu, bo to raczej produkcja z niższych poziomów segmentu AA. Mam też wrażenie, że jest to pozycja powstała głównie z przeznaczeniem na konsole. Obsługuje się ją łatwo i intuicyjnie padem, nie ma ścian tekstu ani problemów z odczytaniem małej czcionki. Tylko że wyszło płytkie RPG, a paradoksalnie, przy mniejszym nakładzie pracy, Atlas Fallen mógłby być znacznie lepszą przygodową grą akcji. I to chyba fani tego drugiego gatunku cieplej przyjmą produkcję. Bez tych wszystkich fabularnych dodatków Atlas trzyma pion i nie upada.
ZASTRZEŻENIE
Przedpremierowy dostęp do gry otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Cenega.