Age of Empires: Definitive Edition Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Age of Empires: Definitive Edition - archaiczna, ale sympatyczna
Jedna z ulubionych strategii czasu rzeczywistego wraca w odświeżonej edycji, przypominając o sobie starym wyjadaczom oraz próbując zwrócić uwagę młodszych graczy. Czy takie nostalgiczne powroty po latach, w niezmienionej formule, mają sens?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- dla lubiących powracać do przeszłości fanów bardzo wierny oryginałowi remaster;
- uwspółcześniona oprawa graficzna;
- zawarcie w pakiecie z grą dodatku The Rise of Rome;
- fantastyczna muzyka.
- wierność dwudziestoletniemu oryginałowi oznacza archaiczność rozwiązań;
- odnajdywanie przez jednostki ścieżek prowadzących do celu;
- do kupienia tylko w Microsoft Store.
Mam wrażenie, że gatunek strategii czasu rzeczywistego (w klasycznym rozumieniu tego terminu) przesiedział kilka ostatnich lat pod kamieniem i teraz na nowo próbuje rozbudzić wyobraźnię graczy. Być może jest to wrażenie, które nie wszyscy podzielają, ale wyznam, że stęskniłem się trochę za prostotą rozwiązań z tych pierwszych RTS-ów, w których przeżycie zależało przede wszystkim od umiejętności szybkiego klikania. Stęskniłem się i tęsknić będę dalej, bo choć Microsoft postanowił przypomnieć linię swoich produktów spod znaku Age of... w zremasterowanej formie, to jednak już pierwszy odcinek tej czerpiącej z historii ludzkości sagi wymaga zdecydowanie więcej główkowania niż prosta taktyka rushowania. Kolejna odrestaurowana pozycja, czyli Age of Empires: Definitive Edition, kusi starych i nowych fanów. Toć to przecież legenda i choćby z tego powodu należy w nią zagrać! Ale czy na pewno wierny oryginałowi, oferowany po dwudziestu latach od jego premiery remaster jest tym, co takie tygryski jak my lubią najbardziej?
Bezczelny przeciwnik potrafi wybudować obiekt na terenie cudzej wioski, a potem bezmyślnie marnować robotników wysyłając ich do jego reperowania.
Byle za bardzo nie przybliżać
Znajdziemy tu zarówno podstawową wersję gry, jak i wydany przed laty oddzielnie dodatek – The Rise of Rome. To bardzo ładnie ze strony dewelopera, bo już na samym początku zabawy otrzymujemy dostęp do dziewięciu kampanii dla jednego gracza, nie licząc długaśnego samouczka związanego z Egipcjanami i rozwojem ich państwa w dorzeczu Nilu. W sumie do wyboru mamy szesnaście cywilizacji – szeroki przekrój przez historię ludzkości od czasów prehistorycznych do epoki średniowiecza. Nie wszystkie one dostępne są w kampaniach, ale od tego, aby zapoznać się z tymi, powiedzmy, pomniejszymi, jest tryb multiplayer (w tym także zmagania w LAN-ie) lub bardzo prosty w użyciu, ale dający potężne możliwości edytor map. Rozgrywki mamy tu więc (nawet pomijając starcia wieloosobowe) na wiele, wiele godzin. Tym bardziej że sporo misji do łatwych nie należy i często trzeba się nieźle napocić, żeby przetrwać ataki wroga nacierającego od razu po rozpoczęciu zadania.
Oczywiście pierwsze, co każdemu pamiętającemu oryginał fanowi rzuci się w oczy, to oprawa graficzna. Skłamałbym, pisząc, że jest prześliczna – bo nie jest – ale wydaje się na tyle schludna, że nie odstrasza współczesnego miłośnika tego typu gier. Zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę, że to cały czas stare, dobre 2D w rzucie izometrycznym. Świetnie naśladujące pełny trójwymiar dzięki odpowiedniemu przygotowaniu sprite’ów (w pierwotnej edycji miały one jedynie osiem rzutów, w tej aż trzydzieści dwa) oraz opcji przybliżania i oddalania kamery od mapy. Okazuje się to możliwe w związku z występowaniem budynków w kilku rozmiarach. Twórcy chwalą się użytą technologią, ale prawda jest taka, że zbytnie przybliżenie obiektów mocno rozmazuje obraz i nie wygląda interesująco. Na szczęście w standardowym ustawieniu lub w oddaleniu wszystko jest ostre jak żyleta.
Deweloperzy zapowiedzieli w remasterze liczne drobne poprawki związane z mechaniką gry. Wyznam jednak szczerze, że nawet jeśli faktycznie znalazły się one w końcowym produkcie, to ja oślepłem na jedno oko i ich nie widziałem. Przemieszczenie jakiegoś oddziału z miejsca na miejsce to istna masakra. Każdy ludzik idzie, jak chce, często blokując się na elementach terenu lub innych ludzikach. Przeprowadzenie statku przez wąskie cieśniny zabiera tylko niepotrzebnie czas i wymaga zaklikania się na śmierć. Jednostki znajdujące się o dwa piksele za daleko od punktu aktywacji patrzą bezczynnie, jak nasze siły rozgramiane są przez przeciwnika. Dodajmy do tego jeszcze robotników, którzy kończą przydzieloną im wcześniej pracę i zamiast zabrać się za coś innego sami (albo za poprzednie zadanie, albo coś, co znajduje się w ich bliskim zasięgu) stoją w miejscu, nic sobie z całej sytuacji nie robiąc. I tak dobrze, że komputer pokazuje, iż mamy gdzieś w swoich włościach bumelantów, bo ci czasem tak wtapiają się w tło przy jakimś obiekcie, że bardzo łatwo ich przegapić.
Staruszek wciąż daje radę
OK, pomarudziłem sobie na ewidentne niedoskonałości, ale jeżeli zerknęliście już na ocenę gry (a nie wątpię, że zrobiliście to w pierwszej kolejności), doskonale wiecie, iż to nie jest zły tytuł. Ba! Jestem całkowicie przekonany, że dostarczy on wielu osobom sporo zabawy. Tak jak mnie przez pierwsze kilka godzin, kiedy to jeszcze nie zmęczyłem się ciągłym doglądaniem wszystkiego co dwie minuty. Starcia są interesujące i całkiem widowiskowe, a przy tym pozbawione niepotrzebnych wodotrysków. To lubię. Wierność oryginałowi i niesilenie się na efekciarstwo. Ale pierwsze Age of Empires dysponuje przecież także fajnie zaprojektowanym drzewkiem technologicznym i odblokowywanie nowych epok oraz związanych z nimi umiejętności to prawie połowa frajdy. Nie zauważyłem w tym aspekcie odstępstw od oryginału, jednak trzeba też mieć na uwadze, że od czasu, kiedy po raz ostatni przeganiałem Hetytów, minęło kilka epok elektronicznej rozrywki. Zatem nawet jeśli dokonały się tu jakieś usprawnienia, to nie wpłynęły one w żaden sposób na tzw. „feeling” gry. Po dłuższym obcowaniu z Age of Empires poczułem się trochę znużony i zapragnąłem wrócić do nowszych rozwiązań. To ten moment, kiedy pomimo ogromnego szacunku dla klasyki zaczyna się doceniać wartość postępu.
Na koniec wypada wspomnieć o czymś, co może być największą wadą tej gry w przypadku osób ceniących sobie składowanie posiadanych tytułów w wersji elektronicznej w jednym lub góra dwóch miejscach. Age of Empires Definitive Edition można zakupić jedynie w Microsoft Store. Pozycja ta nie jest jakoś specjalnie droga, ale to fakt monopolu giganta z Redmond niejedną osobę czytającą tę recenzję może zaboleć. Warto mieć jednak świadomość, że to tylko miejsce przechowywania licencji i sama konieczność posiadania Windowsa 10 w żaden sposób nie wpływa na jakość gry. A być może nawet jej pomaga, bo już na średniej jakości komputerze produkcja studia Forgotten Empires wręcz śmiga.
Lubię remastery, o ile poza dozą nostalgii oferują też jakąś wartość dodaną. W przeciwnym wypadku zdecydowanie wolę remaki, które – nawet jeśli zostały zrobione po godzinach przez teścia gdzieś w garażu i nadają się tylko do natychmiastowego odinstalowania – nie psują mi przynajmniej w żaden sposób wspomnienia o oryginale. Źle zrobiony remaster co najwyżej uświadamia, że to, co dwadzieścia lat temu błyszczało, dzisiaj jest już tylko ramotą, po którą sięgnie jedynie najbardziej zdesperowany były fan. W kontekście powyższych rozważań Age of Empires: Definitive Edition umieściłbym gdzieś pośrodku, doceniając pracę studia deweloperskiego nad odświeżeniem gry, ale jednocześnie nie rozumiejąc zupełnie, dlaczego nie zdecydowano się również na przystosowanie jej samej do wymagań „współczesnego pola walki” (to proste, Sherlocku – chodzi o wypuszczenie próbnego balonika przed Age of Empires IV). I o ile przez jakiś czas rozwijałem swoją bitmapową cywilizację z przyjemnością, o tyle po kilku godzinach nieustannego pilnowania ludków, żeby nie rozłaziły się po mapie albo żeby w ogóle coś robiły, kiedy uporają się z poprzednim przydzielonym im zajęciem, a nie stały w miejscu jak kołki, zwyczajnie się znudziłem. A nuda, drogie dzieci, nie powinna padać jako argument w żadnej poważnej dyskusji, co oznacza, że czas zakończyć te wywody.
O AUTORZE:
Z pełną wersją Age of Empires: Definitive Edition spędziłem kilkanaście godzin, przypominając sobie między innymi samouczek związany z cywilizacją Egipcjan, jak i kampanie oryginalnie zamieszczone w dodatku The Rise of Rome. Ponadto próbowałem rozgrywać pojedyncze starcia w trybie multiplayer, ale tutaj z góry byliśmy skazani na brak chętnych do wspólnej zabawy.
Serię Age of Empires cenię, jednak jeśli chodzi o strategie czasu rzeczywistego, zdecydowanie większą sympatią darzę dzieło studia Westwood – niezapomniane do dziś pierwsze Command & Conquer.