Marvel's Guardians of the Galaxy Recenzja gry
Recenzja Marvel's Guardians of the Galaxy - nieprędko zagracie w lepszego Mass Effecta
Ubiegłoroczne Avengers zgasiło Wasz entuzjazm wobec kolejnych marvelowskich gier Square Enix? Dobrze radzę, wykrzeszcie go z siebie trochę dla Guardians of the Galaxy. To jedna z najlepszych produkcji tego roku.
Żaden krytyk nie lubi odszczekiwać tego, co powiedział, i odwoływać swoich wyroków – ale cóż, czasem nie ma innego wyjścia.
Gdybym nie widział filmów Jamesa Gunna, powiedziałbym, że Eidos Montreal robi dobrą robotę. Ale niestety widziałem i – sądząc po trailerach – gra nie umywa się do nich pod względem reżyserii, scenopisarstwa, dialogów i humoru. Brakuje jej lekkości, subtelności, polotu...
Oj, troszkę przeszarżowałem. Oczywiście kluczowe w powyższej wypowiedzi – którą wygłosiłem przy okazji redakcyjnego przeglądu premier zaplanowanych na październik – są słowa „sądząc po trailerach”. Tym razem, w przeciwieństwie do niedawnego Far Crya 6, zwiastuny nie pokazały tego, co najlepsze w warstwie narracyjnej gry. Wręcz przeciwnie. Kilka wyrwanych z kontekstu scen nie obrazuje, jak zgrabnie skomponowaną, zręcznie napisaną i zabawną opowieścią jest Marvel’s Guardians of the Galaxy (no, może klip z Cosmo był w miarę reprezentatywny dla całości). Studia BioWare i Obsidian powinny przestudiować tę grę i sporządzić notatki z projektowania kosmicznych przygód, zanim zabiorą się na poważnie za kolejne części Mass Effecta i The Outer Worlds.
„Erpegizowana” gra akcji
- wciągająca rozgrywka, złożona z różnorodnych sekwencji;
- zręczna reżyseria, której nie powstydziłby się James Gunn;
- rewelacyjnie napisane i zagrane dialogi (angielskie);
- tona wybornego humoru;
- kapitalna ścieżka dźwiękowa;
- angażująca fabuła;
- satysfakcjonująca długość gry;
- bardzo atrakcyjna oprawa wizualna – zwłaszcza projekt poziomów i cutscenki;
- wybory są miłym akcentem i niezłym powodem, by zagrać drugi raz.
- czasami podczas walki sterowanie i kamera nie działają jak trzeba, a na ekranie dzieje się za dużo;
- sporadycznie zdarzają się błędy, przez które trzeba wczytać poprzedni punkt kontrolny;
- niektórym gra może wydać się przegadana.
Hola, hola, autorze – ktoś mógłby zakrzyknąć w tym miejscu – nie przesadzasz aby z tym Mass Effectem? Nie. I sam jestem tym zaskoczony. Ostatnio na forum mignął mi komentarz, którego autor orzekł, iż dla niego Marvel’s Guardians of the Galaxy wygląda jak kolejna zwykła „nawalanka”. Bardzo, bardzo mylne wrażenie. Owszem, tytuł ten nie zalicza się do przedstawicieli gatunku RPG – uznałbym go raczej za przygodową grę akcji – ale gdy spojrzeć z odpowiedniego dystansu, trudno zauważyć różnicę między nim a takim Mass Effectem 2.
„Strażnicy” też kładą nacisk na opowieść w filmowej otoczce, dialogi (często interaktywne), relacje z towarzyszami w drużynie i uczestnictwo w wielkiej kosmicznej przygodzie. Tutejszy system rozwoju postaci jest tylko troszkę mniej rozbudowany, zarządzanie ekwipunkiem w obu grach sprowadza się do ogólnych ulepszeń, a walka... cóż, starć w GotG jest odczuwalnie mniej niż w Mass Effekcie 2. Największa rozbieżność to fakt, że dzieło studia Eidos Montreal ma klasyczną, liniową strukturę i brak tu miejsca na misje poboczne czy swobodną eksplorację galaktyki (co oczywiście nie oznacza, że na poszczególnych poziomach jest za mało zakamarków, w które można by zajrzeć).
Z czego więc BioWare miałoby niby robić tutaj notatki? Z reżyserii. Sposób, w jaki tytułowi bohaterowie wchodzą ze sobą w interakcje, jest niesamowity. Choć grywalną postacią uczyniono Star-Lorda, nie jest to komandor Shepard z grupką popychadeł, które zazwyczaj siedzą pozamykane w swoich kajutach na statku albo w milczeniu podążają za nim (nią) krok w krok. W tej drużynie wszyscy członkowie okazują się jednakowo ważni, a dynamika ich relacji przysysa do ekranu. Cały czas do siebie mówią, dogryzają sobie nawzajem, komentują działania protagonisty/gracza, przerzucają się pomysłami, wspominają wspólne przygody, a potem jeszcze trochę sobie dogryzają.
Z początku fani filmów mogą mieć problem z przyzwyczajeniem się do tutejszego wyglądu Strażników. Gwarantuję, że 20 godzin gry później to Chris Pratt, Dave Bautista i reszta będą wydawać Wam się dziwni w swoich rolach.
Oczywiście nie na wiele by się to wszystko zdało, gdyby dialogi nie stały na wysokim poziomie (zarówno od strony pisarskiej, jak i aktorskiej). A stoją. Oj, stoją... Gigantyczny wpływ na odbiór gry ma, rzecz jasna, to, jaki jest Wasz stosunek do Strażników Galaktyki jako takich. Sądzę, że jeśli lubicie filmy Jamesa Gunna o tych bohaterach – a zwłaszcza typ humoru, który w nich występuje – to będziecie zachwyceni dziełem studia Eidos Montreal. Ja w każdym razie jestem. Czekacie na trzeci obraz z serii w wykonaniu tego reżysera? Równie dobrze możecie uznać, że już się doczekaliście. I że tym razem Gunn nakręcił jakieś 20 godzin materiału.
Sporym plusem gry jest samo komiksowe uniwersum, obfitujące w barwne postacie, przykuwające wzrok widoki i inne dziwy.
CZY TO EGRANIZACJA FILMU?
Nie, gra Marvel’s Guardians of the Galaxy opowiada osobną historię w barwnym kosmicznym uniwersum Marvela, niepowiązaną bezpośrednio ani z filmami Jamesa Gunna, ani z konkretnymi komiksami. Choć traficie tu na parę motywów i postaci znanych ze srebrnego ekranu, w ogólnym zarysie studio Eidos Montreal kształtuje drużynę Strażników Galaktyki we własny, odrębny sposób. Ot, zrezygnowało chociażby z wątku romantycznego.
„Interaktywny film” ma nowe znaczenie
Brak zadań pobocznych, szwendania się po kosmosie i innego erpegowego sztafażu sprawia, że Marvel’s Guardians of the Galaxy ma zwartą, dobrze przemyślaną kompozycję. To, jak filmiki przerywnikowe, sceny akcji i segmenty eksploracyjne przeplatają się z zagadkami środowiskowymi, przedstawia sobą jakość, której nie powstydziliby się nawet najbardziej utytułowani przedstawiciele gatunku action adventure, tacy jak God of War czy The Last of Us – przy czym „Strażnikom” jeszcze trudniej niż tym pozycjom zarzucić przeładowanie walką (choć tylko troszkę trudniej). Mając czwórkę bohaterów stale obecnych u boku kierowanej postaci, studio Eidos Montreal położyło znacznie większy nacisk na dialogi – z wybornym rezultatem.
Do tego dochodzą znakomicie zaprojektowane poziomy – zróżnicowane, zjawiskowe, klimatyczne i pomysłowe. Pomysłowości nie sposób odmówić też designerom rozgrywki, którzy na każdym kroku mają dla gracza nową zabawkę, użyteczną w walce czy eksploracji, albo jakąś specjalną, niepowtarzalną sekwencję z unikalnymi mechanikami. Zmuszanie bohaterów do śpiewania Don’t Worry, Be Happy po to, by skierować lamę w odpowiednie miejsce na pokładzie statku i uwolnić ich z potrzasku (zrozumiecie, jak zagracie), jest mocnym kandydatem do tytułu najlepszego growego momentu roku 2021. Na marginesie: ścieżka dźwiękowa złożona z rockowych (i nie tylko) szlagierów z lat 80. stanowi kolejnego asa w rękawie studia Eidos Montreal – i to mistrzowsko zagranego asa.
Format gry sprawia, że każdy Strażnik ma dla siebie znacznie więcej czasu "ekranowego" niż w filmach. Dzięki temu taki Drax może być kimś znacznie więcej niż brutalnym matołkiem, którego trzyma się obsceniczny humor.
Ma się rozumieć, że wszystkie te walory nie decydowałyby o sukcesie gry, gdyby nie spinała ich wystarczająco interesująca fabuła. Na szczęście spina. Choć uczestniczymy w typowo superbohaterskich bajaniach o ratowaniu (wszech)świata, dynamiczny montaż, mnóstwo zwrotów akcji i wplecenie w to wszystko osobistych wątków poszczególnych postaci sprawiają, że historia przysysa do ekranu, angażuje, a okazjonalnie nawet budzi emocje. Tak, wbrew komediowej otoczce Guardians of the Galaxy ma też poważniejsze momenty – i zostały one naprawdę zręcznie wkomponowane w całość (nie inaczej niż w filmach Gunna).
Coś mi mówi, że w angielskiej wersji językowej jest trochę lepiej z walką - tam pewnie nie ma słów, któe wylewają się na pół ekranu.
Niemały wpływ na pozytywny odbiór warstwy narracyjnej mają też pojawiające się dość często podczas dialogów wybory. Naturalnie nie pełnią one tak istotnej funkcji jak w Mass Effectach, jednak nie są też zaledwie kosmetycznym dodatkiem jak np. w Titanfallu 2. Nie prowadzą do różnych zakończeń, ale mogą zmienić przebieg wybranych sekwencji, np. oszczędzić nam paru cięższych walk podczas finałowej bitwy. Nazwałbym wręcz owe wybory niezłym pretekstem, by zagrać w Strażników Galaktyki po raz drugi. Poza tym pomagają wczuć się w rolę i jeszcze bardziej zżyć z postaciami, co dla mnie samo w sobie stanowi wystarczający argument za tym, by umieszczać je w grach (tak jak we wspomnianym Titanfallu 2).
To się wyklepie
Jak dotąd czytacie same „ochy” i „achy”, jednak w końcu musi paść nieubłagane „ale”. Na szczęście moje zarzuty odnoszą się w dużej mierze do kwestii czysto technicznych, tj. takich, którym może zaradzić dobrze „przyszyta” łatka albo dwie. Przede wszystkim – kilkakrotnie zdarzyło się, że musiałem przeładować ostatni punkt kontrolny z powodu błędu: bo nie wczytał się jakiś skrypt, Star-Lord przestał reagować na komendy albo wróg nagle stał się niewrażliwy na ataki. Na papierze wygląda to jednak na straszniejsze, niż było w rzeczywistości – nigdy nie straciłem przez to więcej niż trzy do pięciu minut zabawy. Poirytowałem się tylko raz, gdy spotkało mnie to w trakcie pojedynku z bossem. Poprawa przydałaby się także optymalizacji gry – w trybie wydajności na PS5 kilka razy odnotowałem spadek z 60 do ok. 30–40 klatek na sekundę.
DUBBING
Atutem dla wielu z Was zapewne będzie fakt, że Marvel’s Guardians of the Galaxy oferuje pełną polską wersję językową, tj. z dubbingiem. Radzę Wam jednak wybrać kinową lokalizację (same napisy). Choć na liście płac widnieje trochę nazwisk znanych rodzimych aktorów, którzy przynajmniej w części wykonali swoją robotę porządnie, ich gra nie umywa się do kunsztu oryginalnej obsady.
Cutscenek nie oglądałoby się tak dobrze, gdyby nie znakomite (i obfite) zastosowanie techniki performance capture.
Poza tym większość problemów wiąże się z systemem walki. Interfejs bywa przeładowany informacjami i na ekranie często dzieje się za dużo. Lekki chaos potęguje praca kamery, niekiedy ustawiająca się nie tak, jak powinna, albo zawieszająca na zbyt długo np. na właśnie powalonym przeciwniku. Uciążliwe bywa też sterowanie – kierowanie Star-Lordem i używanie jego specjalnych zdolności przy jednoczesnym wydawaniu poleceń pozostałym członkom drużyny nierzadko prowadzi do plątania się palców na padzie i aktywowania funkcji, których wcale nie chcieliśmy użyć. Ponadto sporadycznie szwankują hitboksy, a do tego ze dwa razy zdarzyło mi się, że bohater upadł i nie chciał sam wstać.
Te problemy – w połączeniu z nadmierną żywotnością niektórych przeciwników – sprawiają, że walka koniec końców plasuje się gdzieś pośrodku, pomiędzy „ale” a „ochami” i „achami”. Mimo wszystko ona również sprawiła mi sporo frajdy. Marvel’s Guardians of the Galaxy może pochwalić się modelem prowadzenia starć wyraźnie odmiennym od tego, co oferuje większość gier akcji TPP. Klucz do sukcesu stanowi tutaj wskazywanie kamratom celów, które mają atakować specjalnymi umiejętnościami. Star-Lord nie jest w stanie uporać się z większością zagrożeń w pojedynkę (jego blastery zadają małe obrażenia), więc trzeba wykazać się odrobiną taktycznego pomyślunku, łącząc zdolności ekipy w zabójcze kombinacje. Motywuje do tego również system oceniający styl walki gracza.
Jeszcze jeden element gry z pogranicza „achów” i „ale” to... dialogi – a w każdym razie ich natężenie. Choć słownych przepychanek Star-Lorda, Rocketa, Draxa, Gamory i Groota słucha się z rozkoszą, nie raz i nie dwa odniosłem wrażenie, że bohaterowie są troszkę zbyt gadatliwi. Przygoda może stracić rytm, jeśli gracz będzie zatrzymywał się co chwilę, nie chcąc, by następny krok przerwał aktualnie odtwarzany dialog. Mnie samemu takie przystawanie nie przeszkadzało, ale pewnie niejedna osoba uzna, że gra jest przegadana... zwłaszcza że postaciom jadaczki nie zamykają się nawet podczas walki. Cóż, rzecz gustu.
Godziwy wymiennik za Deus Ex?
Summa summarum Marvel’s Guardians of the Galaxy okazało się świetną grą, ze wszech miar godną polecenia – a mimo to jestem troszkę rozdarty, gdy mam podsumować tę recenzję. Z jednej strony powinienem powiedzieć: biegnijcie do sklepów, by wysłać branży jasny sygnał na temat tego, co „gamerska” brać sądzi o starych, dobrych przygodach dla samotników, i że jest dla nich wciąż miejsce na rynku. Z drugiej – ociupinkę się przed tym wzbraniam, gdy pomyślę, że studio Eidos Montreal mogło rzucić wszystkie siły do tworzenia nowej odsłony serii Deus Ex w tym czasie, który poświęciło Guardians of the Galaxy... Cóż, rozsądzenie owego dylematu pozostawię Wam. Prywatnie doskonale się bawiłem w towarzystwie Strażników Galaktyki i nie gniewałbym się, gdyby powstał sequel – ale dużo bardziej byłbym rad z kolejnego spotkania z Adamem Jensenem...
O AUTORZE
Przejście Marvel’s Guardians of the Galaxy zajęło mi więcej czasu, niż się spodziewałem – zegar prawie dobił do 25 godzin. Grałem jednak niespiesznie, eksplorując dość uważnie i chłonąc dialogi, więc „normalny” gracz równie dobrze mógłby uwinąć się z tą przygodą w ok. 15 godzin (acz ominie go wtedy duuużo dobrego).
Choć mój stosunek do superbohaterskich komiksów i ich adaptacji na ogół jest obojętno-niechętny, do Strażników Galaktyki mam słabość, której sam nie potrafię do końca wyjaśnić. Cenię filmy w reżyserii Jamesa Gunna i lubię je najbardziej ze wszystkiego, co wchodzi w skład Marvel Cinematic Universe – ale grę studia Eidos Montreal stawiam wyżej od nich.
ZASTRZEŻENIE
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej polskiego wydawcy – firmy Cenega.