Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Songs of Conquest Recenzja gry

Recenzja gry 20 maja 2024, 18:00

Recenzja gry Songs of Conquest - bez Might and Magic w tytule, za to z Heroesami w sercu

Songs of Conquest od pierwszych zapowiedzi wyglądało na pisany od serca list miłosny do Heroesów. To dobre określenie, ale oprócz masy nostalgii dzieło Lavapotion to też po prostu bardzo dobra gra.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Heroes of Might and Magic to jedna z najbardziej kultowych gier w naszym kraju, z którą długie godziny spędzały całe rzesze młodszych i starszych fanów. Niestety, ta silna, choć niezbyt liczna w ogólnym rozrachunku, społeczność nie wystarczyła, by Ubisoft zainteresował się kontynuowaniem rozwoju marki. Od premiery „siódemki” minęła niemal dekada i niewiele wskazuje, by kolejna odsłona tego cyklu miała się kiedykolwiek pojawić.

Na szczęście nie musimy czekać na deweloperów z Francji. Z pomocą przybyło bowiem malutkie studio Lavapotion ze Szwecji. Jego debiutanckie dzieło udowadnia, że nadal można zaoferować graczom świeże spojrzenie na serię Heroes, nie odchodząc przy tym zbytnio od fundamentów, które sprawiały, że była ona tak wciągająca. I choć Songs of Conquest oficjalnie nie jest kolejną częścią cyklu Might and Magic, prawdopodobnie jest jej najlepszym duchowym spadkobiercą, jakiego mogliśmy sobie wymarzyć.

Nie brak mi niczego

Uruchamiając Songs of Conquest, łatwo można się zauroczyć. Od pierwszego włączenia gry widać, że deweloperzy dobrze wykorzystali lata pracy i wypakowali swoje debiutanckie dzieło zawartością. Na pierwszym miejscu mamy tu kampanię podzieloną na cztery zestawy misji, tak by każda frakcja otrzymała własny. Nie są one jakoś wyjątkowo długie (z wyjątkiem ostatniego, który jest znacznie trudniejszy), niemniej łącznie oferują kilkadziesiąt godzin rozgrywki.

Malutkie osady pośród pikselowych drzew naprawdę mają swój urok.Songs of Conquest, Coffee Stain Publishing, 2024.

Do tego dochodzą potyczki. Tak jak w „Hirołsach” można w nich mierzyć się z AI, można też staczać je w trybach multiplayer oraz hot seat. Samych map występują w grze dziesiątki, a gdyby mimo to się znudziły, z pomocą przychodzi generator lokacji, który da się skonfigurować, uwzględniając nasze potrzeby. A co, jeśli czyjeś wymagania są naprawdę bardzo specyficzne? Cóż, wtedy można stworzyć własną planszę, ponieważ Songs of Conquest zawiera bardzo prosty w obsłudze edytor.

Znane sztuczki...

No dobra, ale jak to wszystko wypada w praktyce? Po spędzeniu kilkudziesięciu godzin z wczesnym dostępem, a teraz dziesiątek kolejnych z wersją premierową mogę bez oporów stwierdzić, że naprawdę świetnie. Twórcy postawili na bardzo skuteczną metodę: nie wymyślali koła na nowo. Każdy fan Heroesów od razu odnajdzie się także w Songs of Conquest.

Tutaj również w trybie turowym sterujemy bohaterami (zwanymi tu „powiernikami”), którzy wraz ze swoimi armiami przemierzają rozległe plansze pełne kopalni, specjalnych budynków, surowców, skarbów i miast. Eksploracja jest jedną z najlepszych części gry: kolejne plansze aż chce się odkrywać, zaglądać w każdy ich zakamarek i oczyszczać ze wszystkich artefaktów – zwłaszcza że każdemu podniesieniu przedmiotu bądź rudy towarzyszy bardzo satysfakcjonujący dźwięk. Do pełni szczęścia brakuje jedynie podziemi. Po natknięciu się na wroga jesteśmy przenoszeni na mniejszą arenę podzieloną na heksy, na której rozprawiamy się z armiami przy pomocy swoich oddziałów oraz magii.

...w nowej odsłonie

Na razie wszystko brzmi znajomo, prawda? Cóż, diabeł tkwi w szczegółach, ponieważ twórcy z Lavapotion pozwolili sobie na wiele małych zmian, które pogłębiają mechaniki znane z Heroesów i sprawiają, że te są jeszcze bardziej angażujące. Widać to zresztą w niemal każdym aspekcie gry.

Miasta rozwijamy tu zdecydowanie inaczej niż w Heroesach.Songs of Conquest, Coffee Stain Publishing, 2024.

Pierwszą różnicę zauważycie już w momencie rzucenia okiem na listę oddziałów swojej armii, bowiem liczba slotów na żołnierzy zależy od poziomu umiejętności dowodzenia naszego powiernika. Słabszym dowódcom towarzyszyć będzie więc na przykład pięć oddziałów, podczas gdy ci bardziej doświadczeni poprowadzą do boju wojsko złożone z ośmiu. W dziele Lavapotion nie spotkamy też olbrzymich armii, w których jeden slot potrafi zajmować kilkaset bądź kilka tysięcy jednostek. Tutaj słabsze jednostki zgrupujemy w oddziały liczące np. pięćdziesiąt jednostek, podczas gdy najmocniejszych wojaków zbierzemy w zespoły kilkuosobowe. Limity te można oczywiście rozszerzyć, lecz nigdy się ich całkowicie nie pozbędziemy. W grze trzeba więc bardziej kombinować, ponieważ sama liczebność nie daje przewagi.

Na szczęście niemal każda jednostka posiada tu jakąś specjalną umiejętność, którą da się aktywować zamiast zwykłego ataku. Popularne „czekanie” z Heroesów też jest tu specjalnym skillem wybranych jednostek. Wymusza to oczywiście bardziej zdecydowane działanie, ponieważ nie możemy asekurować się zwyczajnym opóźnianiem tury.

Ponadto w walce liczą się czary, które również nieco zmieniono. W Songs of Conquest rzucamy je nie przy pomocy many, tylko esencji pięciu różnych rodzajów, którą generują nasze oddziały i sam powiernik. W ostatecznym rozrachunku nie musimy więc biegać po mapie w poszukiwaniu studzienek z maną, powinniśmy za to pamiętać o komponowaniu naszej armii w odpowiedni sposób i przemyślanym awansowaniu postaci. Oczywiście – o ile faktycznie chcemy grać potężnym magiem.

Nie takie proste prace budowlane

Ostatnią dużą różnicę w stosunku do Heroes stanowi mechanika rozbudowy miasta. To prawdopodobnie najciekawsza zmiana, która radykalnie wpływa na gameplay i dodaje mu więcej głębi. W SoC-u mamy bowiem zarówno wielkie metropolie, jak i zwykłe miasteczka oraz malutkie osady. Ich rozmiar jest zaś o tyle ważny, że zależy od niego liczba dostępnych slotów na budynki. Nawet największe miasta nie pozwolą jednak wznieść absolutnie wszystkich budowli. Nie uświadczymy tu więc sytuacji rodem z „Hirołsów”, gdzie stopniowo zdobywało się wszelkie dostępne ulepszenia. W Songs of Conquest trzeba planować z wyprzedzeniem, bowiem wybór niektórych budynków daje dostęp do określonych jednostek, ale równocześnie zamyka go do innych (przynajmniej dopóki nie zajmiemy kolejnych miast). Proces rozbudowy osady jest więc znacznie bardziej złożony i ze względu na swoją specyfikę raczej nie dopuści do wykształcenia się czegoś na kształt mety z Heroesów, gdzie poszczególne zamki posiadały jedyne słuszne ścieżki dodawania kolejnych ulepszeń.

Chwile pomiędzy misjami umilają przerywniki ze śpiewem barda.Songs of Conquest, Coffee Stain Publishing, 2024.

Co ciekawe, miasta w produkcji Lavapotion nie mają odrębnego ekranu zarządzania – tutaj wszystkie operacje dotyczące osad przeprowadzamy na tej samej mapie, po której poruszamy się powiernikiem. Niektórym zapewne przypadnie to do gustu, ale wiem też, że wiele osób zatęskni za oddzielnym widokiem prezentującym rozrastającą się osadę – ja mogę jedynie powiedzieć, iż mechanicznie rozwiązanie zaproponowane przez Szwedów działa naprawdę dobrze, a cały system wydaje się bardzo przejrzysty i łatwy do zrozumienia.

To samo można zresztą powiedzieć o w zasadzie wszystkich zmianach, jakie twórcy wprowadzili do formuły znanej z Heroesów. Właściwie nie ma tu urozmaiceń, które sprawiałyby wrażenie dodanych na siłę. Widać, że Lavapotion trzymało się jedynie tych pomysłów, które w realny sposób wzbogacają gameplay i sprawiają, że jest on jeszcze bardziej angażujący. Modyfikacje Szwedów spowodowały, że podczas gry musiałem częściej myśleć nad potencjalnymi konsekwencjami swoich wyborów, a rywalizacja z AI była bardziej wymagająca. Samo Songs of Conquest jest zaś przy tym znacznie świeższym doświadczeniem niż niemające na siebie pomysłu Heroes 6 i 7. W SoC-u jakoś nie chce dopaść nas znużenie, które mogłoby pojawić się w przypadku obcowania z prostą kopią kultowej serii.

Ahoj, przygodo!

Gameplayowo Songs of Conquest wypada więc świetnie. To idealna baza pod rozgrywanie potyczek ze znajomymi – zarówno przy jednym komputerze, jak i w trybie sieciowym. Nie da się jednak ukryć, że ważną część tego typu gier stanowi kampania fabularna, która pozwala zapoznać się ze specyfiką wszystkich frakcji. Tutaj wygląda to podobnie i rzutem na taśmę tuż przed napisaniem recenzji udało mi się zaliczyć ją w stu procentach. To bardzo ważne, ponieważ doświadczenie jej w pełni uwypukliło parę wad, które niestety mogą wpłynąć na odbiór gry.

Generalnie kampanii jest cztery, a każda opowiada historię z perspektywy innej frakcji. Wszystkie wątki przeplatają się nawzajem, postacie obecne w jednym zestawie misji potrafią powrócić w kolejnym, a scenarzyści często bawią się zaburzaniem chronologii. Dopiero po zaliczeniu kilku kampanii można w pełni zrozumieć kontekst wydarzeń, w jakich brali udział nasi powiernicy.

Wszystko to w założeniach brzmi naprawdę interesująco i należy pochwalić twórców, że zdecydowali się na tak mocne powiązanie ze sobą wszystkich wątków tworzących jedną całość. Nie zmienia to jednak faktu, że sama fabuła okazje się co najwyżej poprawna. Nie zrozumcie mnie źle – losy kolejnych powierników śledzi się całkiem przyjemnie, jednak w żadnym momencie historia nie wybija się ponad średni poziom. Poszczególne postacie mają wyraźne nakreślone charaktery, lecz to nie wystarcza, by się do nich przywiązać.

Stopniowe odkrywanie mapy sprawia masę satysfakcji.Songs of Conquest, Coffee Stain Publishing, 2024.

Tym, co działa w ramach kampanii wyjątkowo dobrze, jest natomiast sama realizacja poszczególnych scenariuszy. Deweloperzy poświęcili sporo czasu, by wymyślić jak najwięcej misji, które nie będą polegać na standardowym przejęciu wrogiego zamku. Często jesteśmy tu więc stawiani w sytuacji braku dostępu do osad, co sprawia, że musimy poradzić sobie jedynie z tymi jednostkami, jakie zbierzemy po drodze. W pamięć zapadł mi też scenariusz, w którym mapa zmieniała się wraz z wybieranymi przez nas ścieżkami – obierając jeden kierunek, blokowałem sobie dostęp do innego.

AI czasem przegina

Do tego naprawdę dobrze radzi sobie tutaj AI. Sztuczna inteligencja została poprawiona w stosunku do tego, co zapamiętałem z wersji z Early Accessu, i faktycznie potrafi dać w kość. Nie dość, że dobrze rozwija swoje miasta i armie, to jeszcze stale monitoruje mapę i umie w sprytny sposób wykrywać luki w naszej obronie, by zająć pozbawione jej osady. W walce chętnie stosuje zaś sztuczki, które wcześniej wymyślili sami gracze. Jedną z nich jest chociażby postawienie min za naszymi postaciami, by kolejnym czarem wepchnąć je wprost na nie. Tego typu zagrań jest zresztą zdecydowanie więcej i działania AI zaskoczyły mnie naprawdę wiele razy.

Niestety, twórcy pozwolili sobie w kampanii na kila nieczystych zagrań. Szczególnie frustrujące okazuje się oskryptowane pojawianie się na mapie przepotężnych armii – nawet w tych momentach, gdy rywale nie mają już niemal kontroli nad planszą. Oczywiście bardzo często wrogi powiernik nadciąga wtedy spoza mapy, tuż obok naszych miast, które nie dysponują już siłami zdolnymi do obrony. Rozwiązanie to zostało posunięte do absurdu w ostatniej misji ostatniej kampanii, w której co dwie tury na nasze tyły nadchodzi kolejna wypakowana najpotężniejszymi jednostkami armia.

Walka wygląda znajomo, ale jest bardziej złożona niż w Heroesach.Songs of Conquest, Coffee Stain Publishing, 2024.

To zresztą jeszcze jeden problem całej kampanii. Ogólnie jest ona całkiem wymagająca już na podstawowym poziomie (łatwego nie ma), a w dwóch ostatnich misjach staje się nagle piekielnie trudna. Skok poziomu trudności okazuje się wręcz szokujący i sprawia, że przez chwilę zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zmieniłem jakichś ustawień. Dość powiedzieć, że dwie ostatnie misje zajęły mi tyle czasu, ile niemal całe dwie kampanie. Wszystko przez ciągłą konieczność wczytywania gry po kolejnych frustrujących porażkach gwarantowanych przez oskryptowane najazdy zastępów przeciwników.

Mimo to przygodę z kampaniami dla jednego gracza wspominam pozytywnie. Przez większość czasu bawiłem się bowiem świetnie i gdybym mógł, rozegrałbym jeszcze parę kolejnych. Być może twórcy zdecydują się kiedyś na rozbudowanie gry i wprowadzą do niej więcej misji, a nawet frakcji. Na ten moment niektórzy mogą bowiem poczuć niedosyt – nie da się ukryć, że sprawny gracz byłby w stanie ukończyć wszystkie kampanie w mniej niż 30 godzin.

Dla każdego coś dobrego

Skoro już poruszyłem kwestię dostępnych frakcji, warto to nieco rozwinąć. W grze występuje ich cztery, co może wydać się skromną liczbą, lecz sprawa nie jest wcale taka prosta. Wszystkie armie są bowiem bardzo różnorodne, każda posiada też swoje mocne i słabe strony, a poza tym dzielą się we własnych ramach na różne odłamy strategiczne.

Pierwszy kontakt najpewniej zaliczycie z Arleonem, czyli frakcją ludzi wiernych Stoutheartom i sprzymierzonych z nimi Fejów – leśnych istot, wśród których znajdziecie zabójcze owady, bestie przypominające minotaury i jelenioludzi. Ich jednostki są na tyle różnorodne, że łatwo skomponować z nich armie o różnych charakterystykach. Stawiacie w pełni na obronę? Wystawcie armię złożoną z ludzkich zbrojnych, bestii Fejów i kuszników, którzy dodatkowo potrafią wznosić palisady. Wolicie agresywny podejście? Postawcie na szybkie i zabójcze owady, mobilnych łuczników oraz ciężką konnicę. Podobnie działa reszta frakcji. Rana to mieszkańcy bagien, czyli rozmaici żaboludzie, żółwioludzie i ich zwierzaki pokroju wielkich gąsienic, ptaków, a nawet smoków. Loth najłatwiej przyrównać do klasycznej Nekropolii z Heroesów, ale w jego szeregach znaleźli się też ludzcy truciciele. Baria to zaś państwo kupców i wynalazców, co ma odzwierciedlenie w zamiłowaniu do artylerii i broni palnej, a nawet miotaczy ognia.

Cztery frakcje mogą więc wydawać się skromną liczbą, ale tak naprawdę oferują sporo stylów rozgrywki. Oczywiście chętnie widziałbym jeszcze kilka nacji, niemniej już teraz gra zapewnia masę zabawy przy obmyślaniu rozmaitych wzorów armii i nauce specjalnych umiejętności. Gdy dodamy do tego mnóstwo różnych powierników i elementów ekwipunku, wachlarz możliwości tylko się poszerzy.

Uczta dla oczu

Gameplay to niejedyny element, który sprawia, że granie w Songs of Conquest to czysta przyjemność. Zarówno grafika, jak i udźwiękowienie zostały tu zrealizowane w rewelacyjny sposób. Ta pierwsza przyciąga uwagę pięknym, pixelartowym stylem w swoistym 2,5D. Mimo umowności cały świat gry prezentuje się znakomicie, jest pełen kolorów, klimatycznych dekoracji i dobrze oświetlony. Rozrzucone po mapie skarby mienią się w zachęcający sposób, animacje sprawiają, że całe otoczenie wydaje się żywe, a do tego wszystko jest bardzo przejrzyste.

Szczególnie w ruchu SoC prezentuje się wyjątkowo. Niby mamy do czynienia z pixel artem, ale na każdym kroku można zauważyć, jak wiele pracy w projektowanie modeli włożyli twórcy. W miastach da się dostrzec malutkie zwierzątka biegające wokół zagród, jeden z powierników ciągle pali fajkę, a ogniska rozsiane po planszy wyrzucają w niebo iskry. Z kolei podczas walki uwagę przykuwają świetnie zrealizowane efekty czarów, które nie tylko ładnie wyglądają, ale też sprawiają, że od razu wiemy, czym tym razem przyłożył nam przeciwnik.

PLUSY:
  1. fundamenty zaczerpnięte wprost z Heroes nadal są mocne...
  2. ...a do tego wzbogacono je w masę pomysłowych nowości;
  3. rewelacyjna oprawa audiowizualna;
  4. wylewający się z ekranu klimat;
  5. hot seat i masa opcji konfigurowania własnych rozgrywek;
  6. wbudowany w grę edytor map;
  7. AI naprawdę potrafi dać w kość, a złożoność starć sprawić satysfakcję.
MINUSY:
  1. kampania mogłaby być nieco dłuższa;
  2. fabuła to raczej pretekst do zaliczania kolejnych scenariuszy;
  3. czasami twórcy przeginają z oskryptowanym podwyższaniem stopnia trudności.

Jeszcze większe pochwały należą się jednak ścieżce dźwiękowej. Soundtrack jest bowiem boski. Pokochałem go od momentu, gdy usłyszałem pierwsze dźwięki w menu, a z każdym kolejnym utworem moja miłość tylko rosła. Muzyka po prostu idealnie odzwierciedla charakter gry – potrafi być pogodna, nastrojowa, zwiastować wielką przygodę lub nadejście mrocznych sił.

Rewelacyjnie sprawdzają się też pomniejsze efekty dźwiękowe. Wspominałem już o bardzo satysfakcjonującym odgłosie towarzyszącym zbieraniu skarbów i surowców, ale to ułamek tego, czym raczy nas gra. Zadbano tu o świetne udźwiękowienie nawet najmniejszych akcji, takich jak wybieranie budynków, awansowanie postaci czy rozbudowywanie osady. Jeśli to wszystko razem nie jest najlepszym wyznacznikiem, jak mocno Lavapotion przyłożyło się do swojej pracy, to nie wiem, co mogłoby nim być.

Grosza daj Lavapotion

Czy warto więc zainteresować się Songs of Conquest? Biorąc pod uwagę, jak wiele zachwytów nad grą znalazło się w tej recenzji, odpowiedź jest raczej oczywista. Dzieło Lavapotion to autentyczny list miłosny do Heroesów. To gra pełna nostalgii, ale nie żerująca na niej. To po prostu naprawdę świetna produkcja, od której trudno się oderwać. To też dowód na to, że w tym gatunku nadal jest miejsce na wiele świeżych rozwiązań przy jednoczesnym zachowaniu sprawdzonych fundamentów.

Jeśli więc rozpaczacie nad brakiem kontynuacji „Hirołsów”, szybko otrzyjcie łzy i czym prędzej uruchamiajcie Songs of Conquest. Najlepiej ze znajomymi przy jednym komputerze.

Przemysław Dygas

Przemysław Dygas

Na GRYOnline.pl opublikował masę newsów, nieco recenzji oraz trochę felietonów. Obecnie prowadzi serwis Cooldown.pl oraz pełni funkcję młodszego specjalisty SEO. Pierwsze dziennikarskie teksty publikował jeszcze na prywatnym blogu; później zajął się pisaniem na poważnie, gdy jego newsy i recenzje trafiły na nieistniejący już portal filmowy. W wolnym czasie stara się nadążać za premierami nowych strategii i RPG-ów, o ile nie powtarza po raz enty Pillars of Eternity lub Mass Effecta. Lubi też kinematografię i stara się przynajmniej raz w miesiącu odwiedzać pobliskie kino, by być na bieżąco z interesującymi go filmami.

więcej

Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.

Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki
Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki

Recenzja gry

Po 20 godzinach, które spędziłem z 63 Days, miałem w sobie mnóstwo sprzecznych emocji. Z jednej strony uważam, że to przeciętna gra z aspiracją do ponadprzeciętnej – z drugiej zaś liczba błędów i nielogicznych rozwiązań przeraża.

Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy
Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy

Recenzja gry

Gdy pierwszy raz uruchomiłem Frostpunka 2, byłem pełen obaw. Twórcy ewidentnie chcieli poeksperymentować z konwencją, zmienić formułę i zaoferować coś nowego. Czy jednak wyszło to grze na dobre?