Ostatnim (póki co) filmem, jaki opiszę tu w ramach netfliksowej kwarantanny jest dziełko nietuzinkowe i zupełnie inne od poprzednich pięciu. I nie tylko przez wzgląd na fakt, że jest to anime. Sturgill Simpson presents Sound & Fury jest wizualnym albumem, czterdziestonimutowym teledyskiem, krótkim muzycznym filmem bezpośrednio powiązanym z muzykiem i jego najnowszą płytą.
Sturgill Simpson to amerykański muzyk wywodzący się z nurtu country. Jako taki nigdy nie był w kręgu moich zainteresowań, a pierwszy raz usłyszałem jego twórczość w filmie Jima Jarmusha, Truposze nie umierają. Tymczasem gdzieś zauważyłem, że jego ostatni album, Sound & Fury, ma w sobie więcej hard rocka, psychodelii i bluesa, więc się zainteresowałem. A potem przyszedł czas na powiązany z albumem film.
Sound & Fury to - pozwolę sobie na łatwe do ogarnięcia uproszczenie - taka muzyczna wersja Miłości, śmierci i robotów podana w skondensowanej formie. Obie pozycje łączą ze sobą różne typy animacji i filmowania (mamy współczesną japońską kreskę, mamy rysunek bardziej klasyczny, są rendery 3D, jest też standardowy film), obie też pokazują świat, którego nie ma.
Sound & Fury to post-apokalipsa z perspektywy tajemniczego mściciela. Zamaskowany bohater w swoim czarnym muscle carze zwiedza ziemskie pustkowie i ostatecznie zostaje uwikłany w symboliczny pojedynek, którego stawką jest ludzka wolność. Historia wymaga interpretacji, ale w gruncie rzeczy jest bardzo prosta (co potwierdza finałowa dedykacja: wszystkim ofiarom bezsensownej przemocy na świecie). Film skacze między stylistykami, zaburza chronologię, zmienia miejsca akcji, a wszystko w rytm 10 utworów Sturgilla Simpsona. Dialogi w zasadzie nie istnieją (czasem ktoś wypowie słowa piosenki), dźwięków otoczenia też nie ma zbyt wielu. Muzyka prowadzi nas od początku do końca - ważne, by przeczekać napisy końcowe, bo film posiada długą scenę doklejoną na sam koniec.
Stylistyczny misz-masz był nadzorowany przez Jumpei Mizusakiego, japońskiego reżysera, twórcę m.in Batmana Ninja, dzięki czemu całość nie rozłazi się w szwach. Fani stylizowanej przemocy, wielkich robotów, zbiorowych scen tańca, wybuchów i lekkiej dawki nagości będą zadowoleni. Pod warunkiem, że przypasuje im styl muzyki Simpsona - brudne gitary, skoczny rytm, leniwy wokal. Sturgill Simpson presents Sound & Fury to świetny przykład kreatywnego wykorzystania wolności, jaką twórcom daje Netflix. Nic przełomowego, ale jest to na tyle interesująca rzecz, że zwracam na nią Waszą uwagę.
Poprzednie filmy w ramach netfliksowej kwarantanny: