8. Cyberpunk 2077. 100 najlepszych gier RPG w historii – edycja 2024
Spis treści
8. Cyberpunk 2077
Co ostatnie dzieło CD Projektu RED robi w top 10? Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. W rankingu RPG na gry patrzymy przede wszystkim przez pryzmat ich walorów erpegowych – poziom technicznego dopracowania schodzi na dalszy plan (w innym razie, daleko nie szukając, takie VTM: Bloodlines też nie zasługiwałoby na peany). Pod tym zaś względem Cyberpunk 2077 – choć niepozbawiony mankamentów – stanowczo jest pierwszoligowym zawodnikiem.
Studiu CD Projekt RED uznanie należy się chociażby za koniunkcję sfer – zderzenie ze sobą żywiołów, których do tej pory nikt nie umieszczał zbyt blisko siebie. Potrzeba albo wielkiej odwagi, albo wielkiej głupoty, żeby konstruować ogromne, naszpikowane szczegółami miasto rodem z GTA, a jednocześnie w jego obrębie projektować rozgrywkę i misje na modłę Deus Ex. Imponujące jest już samo to, że deweloper nie poległ na tym z kretesem. „Redzi” wyszli też przed szereg, udowadniając, że w mainstreamowej grze fabularnej klasy AAA nie trzeba iść na kompromisy, a gracz nie ucieknie z krzykiem na widok rozwiązań typowych raczej dla hardcore’owych RPG – atrybutów, kilkunastu drzewek umiejętności i tony cyferek (Bethesdo, robisz notatki?).
O fabule czy klimacie właściwie nie trzeba wspominać. Już po Wiedźminie 3 było dla całego świata jasne, że CD Projekt RED może udzielać innym deweloperom korepetycji z pisania dialogów, kreślenia postaci i opowiadania historii, a po Cyberpunku cena tegoż kursu poszybowała tylko w górę. Jest to narracyjne arcydzieło – i gdyby różnorakich potknięć nie było tak wiele, ono również (tak samo jak Dziki Gon) mogłoby zamieść wszelkie swoje brudy pod dywan utkany z atmosfery i opowieści. Dobrze, że po aktualizacji 1.5 i kolejnych owych mankamentów wyraźnie ubyło.
Cyberpunk 2077 zabetonował swoją wysoką pozycję za sprawą znakomitego dodatku Phantom Liberty (wymaga podstawki). Nie brakuje głosów, że rozszerzenie jest lepsze niż podstawowa wersja i ciężko mi z nimi polemizować. Nowa historia wciąga jak bagno.
7. Mass Effect 2
Jeśli Mass Effect był bardzo obiecującym wstępem do opowieści, a Mass Effect 3 jej „epickim” i chwytającym za serce finałem, tak Mass Effecta 2 wypada określić jako mistrzowsko poprowadzone, stale trzymające w napięciu rozwinięcie historii. „Dwójce” można mieć za złe, że uprościła warstwę erpegową gry, kładąc większy nacisk na akcję. Niemniej jej siła wciąż tkwi w opowiadanej historii. Już początek tej przygody to wywołujący opad szczęki patent, a dalej jest tylko lepiej.
Ktoś kiedyś złośliwie nazwał przebieg opowieści w tej produkcji „zbieraniem pokemonów” – i owszem, kompletowanie załogi Normandii SR-2 stanowi dominującą część zabawy, ale też część wspaniałą. W mało której grze dołączamy do drużyny tak liczną, a jednocześnie tak dobrze wymyśloną galerię indywiduów. Mógłbym wymienić tu jeszcze piękną grafikę, iście filmowe dialogi czy świetne zadania poboczne, ale nie ma co tworzyć poematów. Jeśli ktoś z jakiegoś durnego powodu miałby zagrać tylko w jedną odsłonę serii Mass Effect, powinna to być właśnie „dwójka”.